Pandemia koronawirusa torpeduje kalendarz sportowców z całego świata. Międzynarodowy Komitet Olimpijski zdecydował o przełożeniu igrzysk olimpijskich na przyszły rok. Świat sportu odetchnął z ulgą, bo sportowcy nie będą narażeni na niebezpieczeństwo. Jednak przełożenie igrzysk to ogromny kłopot, zwłaszcza dla tych dyscyplin, które do rywalizacji wymagają posiadania specjalistycznego sprzętu. O problemach, z którymi muszą radzić sobie teraz polscy żeglarze, dziennikarz RMF FM Paweł Pawłowski rozmawiał z dyrektorem sportowym Polskiego Związku Żeglarskiego – Dominikiem Życkim.

REKLAMA

Paweł Pawłowski, RMF FM: Jak każda dyscyplina sportowa, również żeglarstwo zmaga się z problemami związanymi z przełożeniem igrzysk.

Dominik Życki: Sama decyzja MKOl-u wydaje się jedyną słuszną. Nie wiem, czy jest jakikolwiek sportowiec, który kwestionowałby tę decyzję. Natomiast skala problemów, jakie to wszystko rodzi, jest chyba jeszcze przez nas do końca niepoznana. Chyba długo jeszcze nie będziemy wiedzieli, ile czynników teraz wpłynie na nasze działania. Mogę wymienić kilka, które już od razu przychodzą na myśl. Są to chociażby kwalifikacje imienne, które zaczęliśmy już przyznawać. Traf chciał, że dosłownie niemalże w trakcie posiedzenia zespołu decyzyjnego dotarła do nas wiadomość o decyzji MKOl-u. W tym momencie nasze decyzje nie do końca mają sens. Kwalifikacja imienna na półtora roku przed igrzyskami wydaje się dosyć ryzykowną opcją.

Co z tym zrobić w takiej sytuacji?

Nie mamy w tej chwili gotowego przepisu na to. Będziemy dyskutować nad tym wspólnie z trenerami głównymi klas, bo to oni są najbliżej zawodników. A przede wszystkim chodzi tutaj o dobro zawodników i o to, żeby na igrzyska pojechał najlepszy. Takie jest chyba założenie wszystkich związków sportowych. Muszę podkreślić, że nasi zawodnicy rywalizują ze sobą o kwalifikację imienną i doskonale rozumieją potrzebę wysłania najlepszego, żeby była szansa na zdobycie upragnionego medalu. Teraz pewnie zbierze się komisja sportu, zbierze się zespół decyzyjny we wszystkich klasach i będziemy deliberować. Opcje są takie, że albo pozostawiamy nominacje, które były; albo kontynuujemy wyłanianie reprezentantów do momentu, kiedy poznamy termin igrzysk, licząc wszystkie aktualne dokonania; albo resetujemy wszystko i zaczynamy od nowa, co się wydaje chyba najbardziej surrealistycznym pomysłem, w momencie kiedy zawodnicy są już po części regat kwalifikacyjnych. To są opcje i teraz będziemy się zastanawiać, którą wybrać. Być może pojawią się jeszcze inne, lepsze opcje. Wszystko dla dobra zawodników i wyniku na igrzyskach.

Jest jeszcze trochę czasu, bo nie znamy dokładnego terminu igrzysk. Wspomniał pan, że problemów jest więcej.

Dla nas problemem jest chociażby logistyka. Żeglarstwo to sprzęt. Na igrzyska musimy wysłać sprzęt dla naszych zawodników. Jedynie Klasa Laser miała mieć zapewniony sprzęt na igrzyskach. Pozostałe klasy muszą dowieźć swój. Do tego musimy powysyłać motorówki trenerów, którzy obserwują zmagania zawodników na wodzie. To wiąże się z przesyłaniem tego kontenerami. Kontenery idą do Japonii około dwóch miesięcy. W tej chwili zawróciliśmy kontenery, które już do Japonii płynęły lub miały płynąć. Jeden miał być pakowany dosłownie wczoraj, więc on nie popłynął. Teraz musimy ten sprzęt ściągnąć z powrotem. Tam za przetrzymanie sprzętu się płaci i to wcale niemało, bo Japonia jest bardzo drogim krajem. Później trzeba będzie ten sprzęt jeszcze raz w odpowiednim momencie wysłać. I teraz pytanie: czy igrzyska będą w marcu, kwietniu, maju, czerwcu czy lipcu? Od tego przecież zależy, kiedy wyślemy kontenery. Do tego pytanie: jakie będą jeszcze regaty po drodze do igrzysk? To też ma ogromne znaczenie. Skala problemów urasta do ogromnego wymiaru tylko w kwestii logistycznej. A co z np. analizą akwenu? Do tej pory analizowaliśmy akwen olimpijski tylko w lipcu i sierpniu, bo w tych miesiącach miały odbyć się igrzyska. Analizowaliśmy wszystko kilka lat wstecz po to, by jak najlepiej poznać ten akwen, samą charakterystykę wiatrów czy charakterystykę prądów. Jeśli igrzyska odbędą się np. w czerwcu, to my musimy na nowo wszystko liczyć i analizować.

Jak długo trwa taka analiza?

Enoshima to wyspa, wokół której mają mieć miejsce regaty - tamten akwen jest bardzo skomplikowany. Na wszystkich regatach, które się tam odbywały, były zbierane informacje. Trenerzy pracowicie robili swoje pomiary wiatru. To wszystko spisywaliśmy. Mamy to w bazie danych. Poza tym zaprzyjaźniona firma również zbierała dla nas informacje z czujników położonych na brzegu. Dodatkowo jeszcze korzystamy z oficjalnych pomiarów, dokonywanych w lipcu i sierpniu przez różnego rodzaju obiekty, które poruszają się wtedy na wodzie. Japończycy udostępnili te dane federacjom. Wszystkie te dane bardzo pracowicie analizujemy. To trwa już ponad dwa lata! Teraz zobaczymy, czy igrzyska odbędą się w tych miesiącach, które tak dokładnie analizujemy. Nie mówię już nawet o finansach. Związek żeglarski jest przede wszystkim finansowany przez Ministerstwo Sportu, za co jesteśmy bardzo wdzięczni. Bardzo trudno jest zdobyć komercyjnego sponsora w naszej dyscyplinie. W głównej mierze posiłkujemy się ministerialnymi środkami. Nie wiemy, co będzie, bo rząd ma ogromne wydatki związane z pandemią i na pewno będzie szukał oszczędności.

Wracając do samego sprzętu: podczas ewakuacji zostawiliście jego część na południu Europy, bo nie było jak go zwieźć.

Sporo tego sprzętu zostało. Podczas akcji "powrotu do domu", ze względów logistycznych trzeba było wsiadać w samolot i wracać jak najszybciej do kraju. Ekipy musiały zostawić ten sprzęt. Wielu trenerów zostało zaskoczonych całą sytuacją, kiedy byli w Polsce, a sprzęt był tam. Uprawianie żeglarstwa zimą w Polsce nie wchodzi w grę. W miarę możliwości finansowych trenujemy za granicą; robi to kadra olimpijska i kadra młodzieżowa. Żeby ograniczyć liczbę przejazdów zestawem samochód-przyczepa, a na tej przyczepie motorówka i łódki - po prostu przy dwóch czy trzech zgrupowaniach w jednym miejscu, latamy do kraju tanimi liniami. Wielu trenerów sytuacja zastała w Polsce, kiedy sprzęt był za granicą, bo przecież trenerzy mieli lecieć na kolejne zgrupowanie czy regaty. Ten sprzęt teraz tam stoi. My tego sprzętu mamy sporo właśnie dlatego, że transporty zabierają czas. Gdyby zawodnicy nie mieli sprzętu zastępczego, to przez dwa miesiące, kiedy transport idzie do Japonii, sportowcy nie mogliby żeglować. Przy przygotowaniach do igrzysk nie możemy sobie na to pozwolić. Dlatego najlepsi mają po dwa albo trzy zestawy. Czasami trzeba tego jeszcze więcej. W zeszłym roku doszło do takiej sytuacji, że regaty przedolimpijskie były w Japonii, mistrzostwa świata w Australii a potem jedna z klas leciała jeszcze do Nowej Zelandii. To było niewykonalne, żeby ten sprzęt przewieźć w krótkim czasie. Dlatego jedną łódkę wysyłamy w jedno miejsce, a drugą w drugie. To duże utrudnienie logistyczne, ale ciężko na to cokolwiek poradzić. Ta sytuacja, w której jesteśmy teraz, sprawiła, że część sprzętu została za granicą. Myślimy teraz, jak to wszystko sprowadzić; oczywiście bez ponoszenia żadnego ryzyka. W klasach, gdzie mamy ten sprzęt zastępczy, to będziemy sobie radzić z tym sprzętem zastępczym. Kiedy warunki i obostrzenia epidemiczne pozwolą, będziemy żeglować w kraju na tym sprzęcie, który tutaj został.