Nie milkną echa rzekomego ataku ukraińskich dronów na rezydencję Władimira Putina obwodzie nowogrodzkim. Choć szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow stwierdził, że posiadłość została zaatakowana 91 bezzałogowcami, Moskwa dotychczas nie przedstawiła na to żadnego dowodu. To niejedyna rzecz, jaka nie spina się w narracji Kremla.

REKLAMA

  • Rosja oskarżyła Ukrainę o atak dronami na rezydencję Władimira Putina w obwodzie nowogrodzkim.
  • Moskwa dotychczas nie przedstawiła żadnych dowodów w tej sprawie, a w jej narracji nic się nie spina.
  • Ukraina odrzuca rosyjskie zarzuty, podkreślając, że fałszywe oskarżenia są sztandarową taktyką Rosji.
  • Więcej ważnych informacji z Polski i ze świata znajdziesz na stronie głównej RMF24.pl.

Minister spraw zagranicznych Federacji Rosyjskiej Siergiej Ławrow oświadczył w poniedziałek po południu, że Ukraina próbowała zaatakować dronami rezydencję Władimira Putina w obwodzie nowogrodzkim. Według szefa rosyjskiego MSZ siły ukraińskie użyły aż 91 bezzałogowców, z których wszystkie zostały zestrzelone. Dodał, że w ataku nikt nie ucierpiał, a drony nie wyrządziły żadnych szkód.

Rosjanie ewidentnie nie spięli przekazu, bo tego samego dnia, tyle że rano, resort obrony w Moskwie informował, że nad całym krajem zneutralizowano (zniszczono bądź strącono przy pomocy systemów walki elektronicznej) 89 dronów, w tym 18 nad obwodem nowogrodzkim.

Nie przeszkadza to Rosjanom wygłaszać buńczucznych oświadczeń. Jeszcze tego samego dnia rzeczniczka rosyjskiej dyplomacji Maria Zacharowa zapowiedziała, że "będzie odpowiedź" na rzekomy ukraiński atak, a swoje trzy grosze dorzucił we wtorek rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow, który stwierdził, że doprowadzi to do zaostrzenia stanowiska Rosji w sprawie ewentualnego porozumienia pokojowego.

Szef służby prasowej rosyjskiego prezydenta powiedział w rozmowie z dziennikarzami, że Ukraina zaprzecza atakowi dronów i stwierdził, że wiele zachodnich mediów podtrzymuje dementi Kijowa.

Ta akcja terrorystyczna ma na celu zniweczenie procesu negocjacyjnego - powiedział. Konsekwencją dyplomatyczną będzie zaostrzenie pozycji negocjacyjnej Federacji Rosyjskiej - zapowiedział.

Rzecznik rosyjskiego przywódcy dodał, że "rosyjscy wojskowi wiedzą, jak i czym odpowiedzieć" na działania, które miały zostać podjęte przez Ukrainę. Oznajmił także, że "prowokacje Kijowa" nie są w stanie zatrzymać dialogu Rosji i USA.

Widzimy, że sam (prezydent Ukrainy Wołodymyr) Zełenski próbuje temu zaprzeczyć, a wiele zachodnich mediów, grając w parze z reżimem w Kijowie, zaczyna rozpowszechniać tezę, że to się nie wydarzyło - grzmiał. To kompletnie absurdalne stwierdzenie - podkreślił.

Od rzekomego ataku sił ukraińskich minęły już grubo ponad 24 godziny, ale dotychczas Moskwa nie przedstawiła nawet pół dowodu na poparcie swoich oskarżeń. Rzecznik Kremla w tej sprawie odsyła do resortu obrony, w którego gestii - jak stwierdził - leży "kwestia wraków".

Pytany natomiast o to, gdzie Władimir Putin przebywał w momencie rzekomego ataku, stwierdził, że "w świetle ostatnich wydarzeń takie szczegóły nie powinny być podawane do wiadomości publicznej".

Ukraina odrzuca zarzuty

Głos w sprawie rosyjskich oskarżeń zabrali też sami zainteresowani, czyli władze w Kijowie. "Minął dzień, a Rosja wciąż nie przedstawiła żadnych wiarygodnych dowodów na swoje oskarżenia o rzekomy atak na rezydencję Putina ze strony Ukrainy. I nie przedstawi. Bo takich dowodów nie ma. Żaden taki atak nie miał miejsca" - napisał na platformie X szef ukraińskiej dyplomacji Andrij Sybiha.

Szef MSZ Ukrainy zaznaczył, że Kijów z rozczarowaniem i niepokojem przyjął oświadczenia Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Indii i Pakistanu, które - jak napisał - wyraziły "obawy w związku z atakiem, który nie miał miejsca". "Jest to jeszcze bardziej zaskakujące, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że żadne z tych trzech państw nie wydało oficjalnego oświadczenia, gdy 7 września 2025 r. prawdziwy rosyjski pocisk uderzył w prawdziwy budynek ukraińskiego rządu" - podkreślił.

Polityk zaapelował do innych państw o odpowiedzialność i powstrzymanie się od komentowania niepotwierdzonych oskarżeń, gdyż "podważa to konstruktywny proces pokojowy, który ostatnio się rozwija".

Fałszywe oskarżenia są sztandarową taktyką Rosji

Rosja robi wszystko, by storpedować rozmowy pokojowe. W ostatnim czasie, dzięki serii rozmów między Ukrainą, Stanami Zjednoczonymi i Europą, poczyniono znaczące postępy w kierunku zakończenia wojny za naszą wschodnią granicą. Sam Donald Trump mówił, że "jesteśmy coraz bliżej porozumienia, może nawet bardzo blisko".

"Odbyliśmy merytoryczną dyskusję na wszystkie tematy i jesteśmy niezmiernie wdzięczni za postępy osiągnięte przez zespoły amerykański i ukraiński w ostatnich tygodniach. (...) Omówiliśmy wszystkie aspekty ram pokojowych i osiągnęliśmy znaczące rezultaty" - napisał z kolei po niedzielnym spotkaniu w Białym Domu z amerykańskim przywódcą Wołodymyr Zełenski.

Prezydent Ukrainy poinformował ponadto, że projekt ram pokojowych, mający na celu zakończenie wojny z Rosją, przewiduje gwarancje bezpieczeństwa ze strony Stanów Zjednoczonych dla Ukrainy na 15 lat z możliwością przedłużenia. On sam zaproponował Trumpowi nawet 50-letnie gwarancje bezpieczeństwa, nad czym amerykański prezydent "ma się zastanowić".

To wszystko złe informacje dla Rosji, której na sprawiedliwym pokoju nie zależy. Nie dziwi zatem próba oskarżenia władz w Kijowie o atak na posiadłość rosyjskiego prezydenta, dzięki czemu można zaostrzyć swoje stanowisko i odpowiedzieć z pełną siłą militarną, atakując np. budynki rządowe w ukraińskiej stolicy. Dziwi jedynie, że w rosyjskiej narracji nic się nie spina, bo kto jak to, ale rosyjskie służby specjalne operacje typu "fałszywa flaga" mają opanowane do perfekcji.

Zwraca na to uwagę Andrij Sybiha, pisząc, że fałszywe oskarżenia są sztandarową taktyką Rosji. "Rosja twierdziła na przykład, że nie zaatakuje Ukrainy na początku 2022 roku. Często oskarża też innych o to, co sama planuje. Jej słów nigdy nie należy brać za dobrą monetę" - wyjaśnił.