„Daniel Polak to jest Polak do sześcianu: nazwisko, sposób ubierania się, sposób bycia w ogóle. On jest przesączony wszystkimi symbolami, jest zawsze ubrany na biało-czerwono” – mówi o swojej postaci jeden z aktorów grający w filmie „Disco polo”, Tomasz Kot. „Bardzo to było ciekawe. Było bardzo wiele możliwości, żeby się tak wyżyć aktorsko” - podkreśla.

REKLAMA


Katarzyna Sobiechowska-Szuchta: Grasz Daniela Polaka - takiego Polaka do kwadratu.

Tomasz Kot: Tak jest. Daniel Polak - tutaj bym pozwolił sobie na taką delikatną poprawkę - to jest Polak do sześcianu: nazwisko, sposób ubierania się, sposób bycia w ogóle. On jest przesączony wszystkimi symbolami, jest zawsze ubrany na biało-czerwono. Miałem taki system ubierania się w filmie; jeśli garnitur był czerwony, koszula była biała, czerwony krawat itd. Wszystkie możliwe szable powstańcze, które wiszą na ścianach no i przede wszystkim to, co Daniel Polak ma w głowie to gotowe recepty na naprawę kraju. Jest to u niego bardzo autentyczne, bardzo szczere. On w to wierzy, być może nie ma jakiegoś politycznego przełożenia, nie ma szans na zrealizowanie tego, ale z niego jest taka postać. Bardzo to było ciekawe. Na bazie scenariusza, koncepcji, propozycji i na samym planie też było bardzo wiele możliwości, żeby się tak wyżyć aktorsko.

On ma też dres biało czerwony. On ma wszystko biało-czerwone.

Tak, tak jest.

Daniel Polak ma też swój sposób na to, że wie, że to będzie hit. Co się z nim dzieje?

Tak to jest taka legenda. Historia - ponoć prawdziwa, ale nie wiem tego, nie sprawdziłem, nie byłem świadkiem. Sytuacja jest taka: do wytwórni, jest to pokazane w filmie, przyjeżdża codziennie mnóstwo wykonawców, którzy chcą zaistnieć w gatunku disco polo. Daniel Polak ma jedno kryterium. Jeśli włosy staną mu dęba na ręce to znaczy, że jest hit. No i właśnie wokół tego zdarzenia też rozgrywa się film. Oczywiście to się komplikuje, nie może być tak po prostu i gładko. Ale to już zapraszam państwa do kin.

To jest Polak, który kocha Polskę, tak jak wspomnieliśmy. To jest facet, który tak naprawdę decyduje, co się będzie w Polsce w latach '90 wydawać, w sensie muzycznym. Taki król disco polo.

Król disco polo, król kaset przede wszystkim, bo kasety są takim jakby charakterystycznym elementem tych lat '90. Pamiętam całą podstawówkę, to po prostu to była kaseta, wymiana kaset, nagrywanie kaset i tak dalej. Więc wydawanie było wtedy prostsze: po prostu nagrywało się kasety.

Ten film "Disco polo" jest zrealizowany w takiej konwencji troszkę westernowej, trochę tam jest Las Vegas, wesołe miasteczko. To wszystko jest moim zdaniem taki cudzysłów, taka klamra, która wprowadza widza w taki świat. Przy pracy na planie to było rzeczywiście tak kolorowo jak na ekranie?

Było kolorowo, ale też było niezwykle precyzyjnie i ciężko, dlatego ze fruwaliśmy po całej Polsce. To się zdarza w sumie coraz rzadziej. Coraz mniej filmów się kręci z takim rozmachem geograficznym. Byliśmy w Łebie, w Bydgoszczy. Wiem, ze oni kręcili jeszcze w różnych innych miejscach sceny, gdzie nie uczestniczyłem. Atmosferę podkreślają w zasadzie wszyscy. Jak kogoś spotykam z ekipy "Disco polo" to mówi: "fajnie było". Na następnych planach, jak później kręciłem to wspomnienie "Disco polo" królowało. Ponieważ to jest indywidualny koncept reżysera, bardzo taki autorski projekt, bardzo określona wizja to z jednej strony było ryzyko uczestniczyć w tym, a z drugiej strony wszystko zależało od konwencji, od koncepcji, od wykonania tego pomysłu. To duża przyjemność być elementem czyjeś układanki.

Zastanawiam się, jak aktorzy takiej klasy jak Ty, Dawid Ogrodnik, Piotr Głowacki uwierzyliście debiutantowi w fabule. W sumie Mateusz Kościukiewicz też debiutuje jako scenarzysta, więc to jest dwóch facetów, którzy dopiero zaczynają pewien etap swojej przygody z filmem fabularnym akurat w tych konkretnych kierunkach. Wy weszliście w to i mieliście zabawę.

Dla mnie oczywiście nie wszystkie filmy są udane, w których wziąłem udział wcześniej. Zawsze jakiś taki rodzaj strachu przed przyjęciem propozycji jest. Jak zadzwoniłem do Piotrka Głowackiego z którym się bardzo mocno zakolegowałem przy "Bogach", Piotrek mówi; "Stary, no wierzę w tej projekt, to jest dobra koncepcja, trzeba tego spróbować". Pomyślałem sobie, kurde fajnie jest się spotkać, bo z Asią wcześniej też tylko chwilkę pracowałem, Dawida nie znałem wcześniej. Poznanie tych ludzi, spotkanie się na planie było dużą przyjemnością. A z Piotrkiem miałem osobne historie - dla nas to był taki rodzaj kwintesencji aktorstwa i takiej magii tego zawodu. Jeszcze przed chwilą mieliśmy bardzo silne przeżycia z "Bogów" i razem chodziliśmy po tych korytarzach, spędziliśmy ze sobą mnóstwo czasu, a tu nagle kolorowe garnitury, ten cały kicz lat '90., jakieś jachty, kula disco i zupełnie inna konwencja. Zupełnie inny rodzaj pracy, bo tam się jednak przygotowywaliśmy. Było tak, że ja pojechałem na te wszystkie swoje spotkania, jeździłem do szpitala, żeby się przygotować. Tak samo Piotrek też pojechał do Zabrza do prof. Zębali, a tu nagle po prostu zupełnie inaczej pracujemy, wymyślamy od początku - wymyślamy czy postać kuleje, czy postać się jąka czy postać robi to i to, więc duża przyjemność.

To jest bardzo kolorowy film i tak jak wspomnieliśmy w pewnej konwencji. Wiele osób czeka na niego, mam wrażenie że z bardzo różnych powodów. Jedni chcą zobaczyć, jak wam wyszło, jak się zmierzyliście z tematem, a drudzy chcą po prostu zobaczyć ten kolorowy świat, słuchają takiej muzyki, lubią taką muzykę. To jest też pewien powrót do lat '90., kiedy wszystko się zaczęło. Mam na myśli kapitalizm, który strzelił i którego teraz doświadczamy. Czy Ty pamiętasz tamten czas, te lata, kiedy zaczęto słuchać takiej muzyki? Ona się na początku nie nazywała przecież disco polo tylko chodnikowa, bo się sprzedawało na chodnikach.

Tak, tak. Ja to pamiętam głównie jako muzykę chodnikową, bo to było jeszcze w podstawówce. Była taka sytuacja, że byłem w jakimś sanatorium, to była zielona szkoła i tam wszyscy tego słuchali. To był szał. Pamiętam taki zespół Top One - on był królem tego sanatorium. Ale potem jakoś nie miałem bliższych kontaktów. Natomiast niezwykle ciekawe jest, że byłem na weselu przed tym filmem. Wesele spoko, była taka koncepcja, żeby taki delikatny jazzik leciał. Jak już się impreza rozkręciła i była północ, to DJ zaczął grać takie utwory bardziej popowe, popularne. Wszystko było z klasą, z kulturką. W pewnym momencie w odpowiedniej fazie nocy ktoś zapuścił "Jesteś Szalona", potem "Ona tu jest" i tak sobie pomyślałem: kurczę, do tej pory przy określonym gatunku muzycznym tańczyli np. trzydziestolatkowie. Potem były "Gdzie się podziały tamte prywatki" itd, itd. Więc tańczyli starsi ludzie... I tak sobie pomyślałem, no OK komu to szkodzi, co jakiś czas skoczna nuta. Ja osobiście nie słucham.

Dobrze o Tobie piszą, dobrze o Tobie mówią, ludzie Cię uwielbiają i jeszcze tylko na koniec chciałam Ci przeczytać co znalazłam, nie czytam komentarzy internetowych ale to mnie ubawiło. "Bardzo mądry człowiek, chociaż aktor".

(śmiech).