"Ja w ogóle nie chciałem dyskutować z tym, czy to jest muzyka dobra czy nie jest dobra. Czy ona kształtuje czy też psuje gusty, bo nie tędy droga. Wydaje mi się, że najważniejszym pomysłem było odcięcie wszystkich sznurków stereotypu wokół tego tematu i zabawienie się tego typu materią, którą w środku mogliśmy znaleźć" - mówi w RMF FM Maciej Bochniak, reżyser filmu "Disco Polo". "Dobrze się bawiliśmy, ale też była to bardzo trudna przeprawa dla nas wszystkich. Byliśmy zmuszeni do takiego brnięcia przed siebie, zdani trochę na samych siebie, co powodowało oczywiście bardzo trudne sytuacje, ale generalnie staraliśmy się cały czas trzymać lekkość" - dodaje.

REKLAMA

Katarzyna Sobiechowska Szuchta, RMF FM: Scenariusz napisaliście razem z Mateuszem Kościukiewiczem. Jak wyglądała praca nad nim? Poszczególne pomysły przychodziły Wam do głowy w trakcie pisania?

Maciej Bochniak, reżyser filmu "Disco Polo": Zawsze tak jest, że ma się bazę zebranych historii, anegdot, wątków, które bardzo chcemy w tym filmie zawrzeć. Ale tak jak film jest dość szaloną przygodą naszych bohaterów, tak i pisanie było swobodną improwizacją, którą potem ubieraliśmy w ramy scenariusza. Po prostu stwierdziliśmy: skoro to ma być taki film mocno rozrywkowy, to sami powinniśmy się bardzo dobrze bawić pisząc go. To była nasza główna metoda.

To jest pana debiut fabularny, ale temat jest panu znany choćby z dokumentu.

Tak, od dokumentu się wszystko zaczęło. Dokument "Miliard szczęśliwych ludzi" pokazywał próbę podbicia chińskiego rynku muzycznego przez zespół Bayer Full. To było dla mnie takim naturalnym wstępem w ten świat muzyki disco polo. Dzięki temu bardzo dobrze go poznałem, zyskałem też zaufanie samych twórców, które zaprocentowało też tym, że bardzo się na mnie otworzyli i dopuścili mnie do swoich wspomnień i historii, z którymi nie często chcą się dzielić. To był dla mnie bardzo silny motyw, żeby za tym pójść i spróbować zrobić fabułę.

Dawid Ogrodnik opowiadał, że gdy podróżowaliście gdzieś razem, to słuchaliście muzyki tych zespołów. Jak to wyglądało?

Oczywiście poziom wkręcenia się w pewnym momencie był dość duży. Przed filmem dużo jeździliśmy na koncerty disco polo. Ja już ten temat dość dobrze znałem, ale zależało mi, żeby wszyscy moi aktorzy wiedzieli dokładnie, co robią. Było bardzo ważne, żeby zapoznali się z samymi twórcami, zobaczyli od kuchni, jak wyglądają koncerty. I mówię tutaj o całej branży. A sam koncert nie wygląda tak, że wyjdzie dwóch panów i z playbacku coś puści, zaśpiewa i sobie pójdzie. To jest wielkie show, porównywalne z tymi największymi, które mamy w muzyce pop. To było takie odkrywanie tego na nowo. Na tym etapie była to całkiem przyjemna zabawa.

Mówi pan o tym, że zaufali panu ci, którzy tę muzykę disco polo tworzą. Ale chyba taki był pomysł wyjściowy, jak rozumiem? Nie wyśmiewać się, tylko szanować. Bo jest taka grupa ludzi, dla których ta jest muzyka bardzo ważna?

Oczywiście. Ja w ogóle nie chciałem dyskutować z tym, czy to jest muzyka dobra czy nie jest dobra. Czy ona kształtuje czy też psuje gusty, bo nie tędy droga. Wydaje mi się, że najważniejszym pomysłem było odcięcie wszystkich sznurków stereotypu wokół tego tematu i zabawienie się tego typu materią, którą w środku mogliśmy znaleźć.

Wygląda na to, że świetnie się bawiliście też w czasie kręcenia tego filmu. Ten film jest bajecznie kolorowy. To jak mówi Dawid Ogrodnik odjechany świat.

Tak, na pewno się dobrze bawiliśmy, ale też była to bardzo trudna przeprawa dla nas wszystkich. A dla mnie w szczególności, ponieważ to jest mój pierwszy film. Jego bardzo oryginalna forma sprawia, że nie mieliśmy jasnego odnośnika. Ciężko nam było w trudnych momentach ratować się skojarzeniami z jakimś innym filmem. Po prostu byliśmy zmuszeni do takiego brnięcia przed siebie, zdani trochę na samych siebie, co powodowało oczywiście bardzo trudne sytuacje, ale generalnie staraliśmy się cały czas trzymać lekkość.

Ale uważny widz dostrzeże kilka takich mrugnięć okiem?

Mrugnięć okiem jest cała masa, bo inaczej nie byłoby w tym wszystkim funu. Bo to też o to chodziło. Fun na ekranie, który widzimy, bardzo często powstaje w pocie czoła i w nerwach, w sytuacjach niesprzyjających. Tak przeważnie było. Cieszę się, że się udało nie zadeptać tej lekkości.