Stanisław Soyka, jeden z najwybitniejszych polskich artystów, zmarł nagle 21 sierpnia. Miał 66 lat. Muzyk przebywał w Sopocie, gdzie miał wystąpić na festiwalu w Operze Leśnej. Wszczęto śledztwo w sprawie śmierci artysty - sekcja zwłok zaplanowana jest na poniedziałek. Artysta wybudował niedawno dom za miastem, jednak nie zdążył się nim nacieszyć.
Stanisław Soyka nie żyje - wiele osób wciąż nie może uwierzyć w informację, która w czwartek wieczorem obiegła media. Artysta miał wystąpić podczas ostatniego dnia festiwalu w Sopocie wraz z Natalią Grosiak z zespołu Micromusic i wykonać utwór "Cud niepamięci". Kilka godzin przed śmiercią uczestniczył w próbie - świadkowie relacjonują, że był w dobrym nastroju i cieszył się z występu.
Wieczorem, między godziną 20 a 21, artysta został znaleziony martwy w jednym z sopockich hoteli. Na miejsce wezwano lekarza, który stwierdził zgon, a także prokuratora.
Okoliczności śmierci muzyka wyjaśnia Prokuratura Rejonowa w Sopocie. Sekcja zwłok zaplanowana jest na poniedziałek. Biegły będzie analizował ustalenia dokonane w Zakładzie Medycyny Sądowej.
Na razie przyczyna śmierci nie jest znana. Śledczy wstępnie wykluczyli udział osób trzecich - w prokuraturze przesłuchany jako świadek został menedżer wokalisty.
Artysta w wywiadach wielokrotnie mówił o przemijaniu. W rozmowie z "Twoim Stylem" wspominał, że miał "chyba osiem lat, kiedy mama wzięła go na pogrzeb wujka Franka" - w ten sposób oswajała go ze śmiercią.
Po powrocie pytałem mamę: "Czemuś mnie zabrała?". A ona: "Żebyś wiedział, że człowiek umiera". (...) Tak, mam w głowie zdanie "pamiętaj o śmierci" i owszem, ułamek sekundy dziennie ta myśl mi zajmuje. Czasem na wesoło: wyobrażam sobie mój pogrzeb - z góry widzę, kto przyszedł, a kto nie (uśmiech). Ale pamiętam też o życiu - mówił.
Soyka nie ukrywał, że tajemnica tego, co czeka człowieka po śmierci, była dla niego źródłem spokoju: Przyjmuję głęboko do wiadomości, że umrę, natomiast nie bardzo zajmuję się tym, co jest poza granicą. Mam takie uczucie jak dziecko - jestem szczęśliwy, że coś jest tajemnicą. Jedna rzecz jest pewna: przeobrażamy się w ziemię, w proch.
Przez wiele lat Soyka zmagał się z uzależnieniem od nikotyny. Otwarcie mówił, że nie prowadził "sportowego życia" i "pobroił trochę z różnymi truciznami".
Ta, która była najbardziej francowata, to nikotyna. Intensywne palenie przez ponad 40 lat spowodowało, że stwierdzono u mnie przewlekłą chorobę obturacyjną płuc. Całe szczęście w niektórych przypadkach jest to odwracalne. Pan doktor powiedział mi, że jeżeli nie będę już palił i zrzucę nadwagę, to za jakieś 15 lat ta sprawa może mi się wyprostować - mówił w rozmowie z "Dziennikiem Polskim".
Dramatyczny epizod zdrowotny i śmierć bliskich sprawiły, że w końcu rzucił palenie.
Odejścia moich bliskich w ostatnich latach odczułem tak mocno, że dziś nie mam wątpliwości, że strata choćby jednego dnia to bluźnierstwo. Miałem taki moment kilka miesięcy temu, że już mnie prawie nie było. Nie mogłem wziąć oddechu. W jednej chwili zrozumiałem, że nie ma ważniejszej rzeczy. Nie ma oddechu - nie ma tlenu. Nie ma tlenu - nie ma mózgu. Nie ma mózgu - nie ma życia - wyznał w 2019 roku w "Gazecie Wyborczej".
Muzyk zmagał się z cukrzycą typu 2, POChP (przewlekłą obturacyjną chorobą płuc) i otyłością, schorzeniem nazywanym "matką wszystkich chorób".