Polscy ratownicy 6 lat temu brali udział w akcji ratowniczej w kopalni w Doniecku. Wówczas po wybuchu metanu zginęło 55 górników. W rozmowie z reporterem RMF FM Marcinem Buczkiem Zenon Jerzyk wspomina tamtą akcję.

REKLAMA

W jego odczuciu piorunujące wrażenie robi już sam dojazd do kopalni. Jadąc w rejon wybuchu przejeżdżało się przez cmentarz, gdzie są pogrzebani ludzie, którzy zginęli w kopalni - opowiada ratownik. Jerzyk pamięta też, że choć ciągle istniało jeszcze zagrożenie wybuchem, ratowników już posłano na dół do odzyskiwania wyrobisk i budowania tam.

Większość z ukraińskich górników pracowała bez masek. Tylko kilka elitarnych zastępów miało maski, reszta miała tylko wytknięty w usta prowizoryczny ustnik połączony krótką rurką z aparatem do oddychania - zaznacza Jerzyk. Ratownikom brakowało też urządzeń do podziemnych pomiarów, a na powierzchni, gdzie analizuje się stężenie gazów, korzystano ze sprzętu, jaki w Polsce wykorzystywano około 20 lat temu - podkreśla.

Jak twierdzą ukraińscy ratownicy, w warunkach, które panują obecnie w kopalni węgla imienia Zasiadki w Doniecku, odnalezienie żywych górników jest niemożliwe. Na razie odnaleziono ciała 72 osób. W czasie wybuchu pracowało tam około stu górników.