Sąd w Środzie Wlkp. umorzył warunkowo postępowanie karne wobec Jędrzeja C. Mężczyzna w styczniu nie udzielił pomocy pracującej u niego Ukraince. Kobieta doznała wylewu. Jej pracodawca zwlekał z wezwaniem pogotowia i wywiózł ją z mieszkania pracowniczego do pobliskiej miejscowości.

REKLAMA

Sąd zdecydował o warunkowym umorzeniu postępowania karnego wobec Jędrzeja C. na okres dwóch lat próby. Orzekł także na rzecz pokrzywdzonej nawiązkę w wysokości 10 tys. zł, a także poniesienie przez oskarżonego kosztów sądowych.

Sędzia Jacek Kamiński podkreślał w uzasadnieniu, że materiał dowodowy i wyjaśnienia oskarżonego nie pozostawiają wątpliwości, iż dopuścił się zarzucanych mu czynów. Sędzia zwrócił uwagę, że oskarżony wyraził skruchę, pokrył koszty związane z pobytem kobiety w szpitalu i zobowiązał się jej zadośćuczynić kwotą, która zapewni jej pokrycie kosztów rehabilitacji. Jędrzej C. uregulował także należności w ZUS. Sędzia dodał, że oskarżony nie jest osobą zdemoralizowaną, a mimo młodego wieku prowadzi dobrze prosperującą firmę.

Sprawa oskarżonego, mimo że była głośno komentowana i nagłośniona, (...) to jeśli dojdziemy do sedna, okazuje się za co pan ma sprawę: za to, że nie wpłacił kilku tys. zł do ZUS i za to, że nie wezwał pogotowia, tylko sam podjął transport (...) i uskutecznił tą całą inscenizację, odgrywanie ról - co faktycznie doprowadziło do opóźnienia udzielenia pomocy medycznej - mówił sędzia. Dodał, że o stanie poszkodowanej wiedziało wcześniej wiele osób, łącznie z jej siostrą.

Każdy miał możliwość, aby wezwać pogotowie, każdy ma telefon komórkowy. Ja rozumiem, że osoby z Ukrainy mogły czuć się w jakiś sposób zagubione, mogły nie znać procedur, mogły nie wiedzieć, co i jak, jak zareagować. Ale z drugiej strony - były to osoby dorosłe, osoby, które przyjechały z Ukrainy samodzielnie, samodzielnie sobie w Polsce znalazły pracę, samodzielnie znalazły sobie miejsce zamieszkania - w związku z tym były na tyle zorientowane, obrotne, że taką czynność jak wezwanie pogotowania mogły uskutecznić. Znamy przypadki, gdzie małe dziecko, kilkuletnie, potrafi wezwać pogotowie do mamy, której coś się stało - tłumaczył sędzia.

Prokuratura nie wykluczyła złożenia apelacji od wyroku. Obrońca Jędrzeja C. nie chciał komentować sprawy.

Jędrzej C. usłyszał dziewięć zarzutów

Do zdarzenia doszło na początku stycznia tego roku koło Środy Wielkopolskiej. Ukrainka mieszkała na terenie zakładu, gdzie była nielegalnie zatrudniona. Gdy poza godzinami pracy doznała wylewu, pracodawca nie wezwał pomocy. Zabrał kobietę i jej siostrę do samochodu i zawiózł w okolice Środy Wielkopolskiej. Zatrzymał się w pobliżu przystanku autobusowego, a następnie zadzwonił na numer alarmowy. Przyjechała policja, po chwili pogotowie ratunkowe. Kobieta w ciężkim stanie trafiła do szpitala, gdzie stwierdzono u niej krwotok do pnia mózgu. Wciąż trwa jej rehabilitacja.

Pracodawca kobiety Jędrzej C. usłyszał dziewięć zarzutów. Osiem dotyczyło zatrudniania pracowników bez stosownej procedury. Grozi za to do trzech lat więzienia.

Po zdarzeniu Jędrzej C. zadeklarował pomoc poszkodowanej kobiecie, a jego adwokat złożył wniosek o warunkowe umorzenie sprawy. Pełnomocnik przedsiębiorcy podkreślał m.in. że Jędrzej C. przyznał się do stawianych mu zarzutów, swoje zachowanie tłumaczył "spanikowaniem". Obrońca wskazał także, że została zawarta ugoda pozasądowa z pełnomocnikiem poszkodowanej Ukrainki. Strony zobowiązały się do zachowania w tajemnicy jej warunków. Wniosek obrony poparł pełnomocnik Ukrainki, a ona podpisała odciskami palców oświadczenie, że "nie żąda ścigania i ukarania Jędrzeja C., gdyż się z nim pojednała". Na warunkowe umorzenie postępowania nie zgodził się prokurator z uwagi na - jak podkreślił - "wysoki stopień szkodliwości społecznej czynu".

Sąd w Środzie Wlk. miał wydać postanowienie w tej sprawie już pod koniec sierpnia. Sędzia zaznaczył jednak, że w dokumentacji nie ma potwierdzenia, iż szkoda wyrządzona kobiecie została naprawiona oraz wypłacone odszkodowanie i zadośćuczynienie - do czego zobowiązał się Jędrzej C.


Dziś w sądzie Jędrzej C. wyjaśniał okoliczności zdarzeń z początku roku. Jak mówił, 8 stycznia był w Warszawie i otrzymał informację, że Ukrainka jest pod wpływem alkoholu i nie przyszła do pracy, a jej siostra gdzieś zaginęła. 9 stycznia został poinformowany, że Ukrainka leży w łóżku, a obok są wymiociny. Poszedł do pomieszczeń mieszkalnych dla pracowników około godz. 10, chciał przewieźć kobietę do szpitala lub na pogotowie. Była przytomna, ale nie było z nią kontaktu słownego. Uznałem, że szybciej będzie dowieść (...) do szpitala i tak zapewnić jej pomoc, niż czekać na pogotowie - mówił Jędrzej C.

Mężczyzna stwierdził, że podczas jazdy uświadomił sobie, że Ukrainki pracują u niego nielegalnie. Wtedy nie wiedziałem, że można zapłacić ubezpieczenie społeczne, nie mając zezwolenia na pracę. W związku z tym, nie dojeżdżając do szpitala, postanowiłem zadzwonić na numer alarmowy 112 i wezwać pogotowie. Wymyśliłem taką historię, że pani (...) i pani (...) nie są moimi pracownicami, tylko są przygodnie napotkanymi osobami, którym udzielam pomocy - powiedział. Jak tłumaczył, nie porzucił Ukrainki, tylko czekałem w zatoczce autobusowej na przyjazd służb. Panią (...) przekazałem pod opiekę policji, została zabrana bezpośrednio z mojego samochodu. To, że została zostawiona na ławce czy przystanku to wynik medialnych przeobrażeń. W rzeczywistości zatrzymałem się w zatoczce, żeby nie zatrzymywać się na środku drogi - relacjonował.

Jędrzej C. przyznał, że od wypadku nie rozmawiał bezpośrednio z poszkodowaną. Nie odwiedził jej też w szpitalu, a o stan jej zdrowia dowiadywał się od osób trzecich.

(mn)