To był najbardziej dramatyczny weekend w Tatrach od początku zimy. I to po obu stronach granicy. W sumie zginęło pięć osób, a przeszło 20 zostało rannych. Do najpoważniejszych wypadków doszło w rejonie Świnicy w polskich Tatrach Wysokich i na Chopoku w słowackich Tatrach Niskich. Ratownicy z obu krajów ostrzegają przed fatalnymi warunkami - tak zwanymi lodowymi górami.

REKLAMA

Piękna, słoneczna pogoda skusiła wielu turystów i narciarzy skitourych do wypraw w Tatry. Niestety, warunki nie były tak dobre, jak pogoda. Po ostatnich odwilżach w nocy pojawiły się przymrozki. W nocy z piątku na sobotę temperatura na Kasprowym Wierchu spadła do minus 12 stopni. Roztopiony w ciągu dnia śnieg, błyskawicznie zamienił się w lodową skorupę.

Pierwsze wezwania o pomoc do ratowników TOPR dotarły już w sobotnie przedpołudnie. Turystka poślizgnęła się w rejonie Świnickiej Przełęczy i po zlodowaciałym śniegu zjechała na słowacką stronę do Walentkowej Doliny. Miała wiele szczęścia, bo nie doznała poważnych obrażeń. Toprowcy pomogli jej wydostać się w rejon grani, skąd zabrał ją śmigłowiec sokół.

Niemal w tym samym czasie do podobnego wypadku doszło na Suchej Czubie. Turysta poślizgnął się i spadł do słowackiej Doliny Cichej. Złamał sobie rękę, ale mógł schodzić o własnych siłach. Na pomoc wyruszyli mu słowaccy ratownicy.

Do końca dnia ratownicy TOPR otrzymali jeszcze kilka wezwań od turystów, którzy doznali różnych urazów w wyniku upadku na zlodowaciałych szlakach, gubili się, bądź nie mogli zejść po lodowej skorupie z przełęczy i szczytów.

Wieczorem przyszło także zgłoszenie ze schroniska na Hali Gąsienicowej, gdzie nie wrócił na noc jeden z turystów. Równocześnie o pomoc prosił turysta, któremu w rejonie Świnicy odpiął się rak i spadł w czeluść. Turysta zaczął obsuwać się po śniegu i uratował go czekan, którym wyhamował dosłownie w ostatniej chwili. Kiedy tylko zrobiło się widno, poleciał po niego śmigłowiec TOPR-u. W trakcie lotu, ratownicy wypatrzyli z pokładu maszyny ciało leżące w Dolince pod Kołem, u podnóża Gąsienicowej Turni. Po przetransportowaniu turysty ze Świnicy, wrócili w to miejsce i okazało się, że do ciało 22-latka poszukiwanego od poprzedniego dnia. Miał dobre wyposażenie zimowe - raki, czekan. Zabrakło doświadczenia albo szczęścia. Potknął się i runął w przepaść.

W niedzielę ratownicy także mieli pełne ręce roboty. W sumie przez weekend przeprowadzili w Tatrach 19 akcji ratunkowych. Tak dużo pracy nie mieli nawet w czasie ferii zimowych.

Pełne ręce roboty miała także Horska Zachranna Służba

Słowaccy ratownicy także nie mieli chwili spokoju. Najgroźniejszy okazał się Chopok w Tatrach Niskich. W sobotę zginęła tam 26-letnia narciarka z Czech, w którą wjechał nieznany snowboardzista. Narciarka jechała na wyciągu orczykowym. W wyniku zderzenia spadła z niego i osunęła się po zlodowaciałym śniegu do lasu. Doznała tak poważnych obrażeń, że nie udało się jej uratować.

W chwilę później na niedalekim szlaku z Dumbiera przewrócił się słowacki skialpinista i zjechał po lodzie ok. 300 metrów. 50-latek zginął na miejscu. Także w wyniku upadku zginął kolejny słowacki turysta. Ciało 43-latka znaleziono o podnóża Chopoka. Nikt nie widział tego wypadku.

W niedzielę tym razem czeski turysta poślizgnął się na grani Tatr Niskich i spadł kilkaset metrów ginąc na miejscu. Przez weekend Horska Zachranna Służba interweniowała jeszcze 12 razy.

W większości wypadkom ulegali skialpiniści, którzy odnieśli rany w wyniku upadku na zlodowaciałym śniegu. Także na Tatrzańskiej Magistrali doszło do trzech wypadków. Wszystkie niemal identyczne - w wyniku poślizgnięcia turyści osuwali się po zlodowaciałych stokach i wpadali między drzewa. Tak został ranny także polski turysta, którego śmigłowcem przetransportowano do szpitala w Popradzie.

Ratownicy po obu stronach granicy przestrzegają przed wybieraniem się w Tatry. Szlaki i górskie stoki są oblodzone i poruszanie się po nich jest bardzo trudne i niebezpieczne.