Wioska Nangar Khel była oznaczona na mapach jako obszar, gdzie polskim żołnierzom nie wolno było strzelać -zeznali przed sądem wojskowym w Warszawie trzej pierwsi świadkowie. To potwierdzenie wersji zdarzeń Olgierda C - dowódcy polskiej bazy, a jednocześnie głównego oskarżonego. Świadkowie to żołnierze, którzy 16. sierpnia 2007 r. pełnili służbę w centrum operacyjnym, skąd wychodziły rozkazy.

REKLAMA

Adwokat Olgierda C. po rozprawie nie krył zadowolenia. Czerwone kręgi – nie strzelamy. To przecież kwestia zasadnicza, że została potwierdzona kwestia, że miejscowości były oznaczone tymui czerwonymi kręgami - mówił Adam Pacyna:

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla audio

Chodzi o zaznaczenie na mapie trzech obszarów, gdzie żołnierzom nie było wolno strzelać. Dzisiejsze zeznania potwierdzają, że przed wyjazdem plutonu Delta na akcję, w rozkazach nie mogło być mowy o ostrzelaniu wiosek, a celami były jedynie punkty obserwacyjne na wzgórzach.

Pierwszy świadek, który zeznawał to starszy szeregowy. W czasie akcji w pobliżu Nangar Khel pełnił służbę w Centrum Operacji Taktycznych. To stamtąd wychodziły rozkazy, również te dla plutonu Delta. Świadek pamięta, że na mapach trzy wioski były zaznaczone na czerwono. Potwierdza to wersję dowódcy bazy Olgierda C., który twierdzi, że nie wydał rozkazu ostrzelania zabudowań. „Powiedzcie mi, że to nieprawda. Jakie mieliście zadania?” – tak według świadka mówił do słuchawki telefonu satelitarnego Olgierd C. Według K., major "wyglądał jak ktoś, komu kończy się życie". "Nigdy wcześniej go takim nie widziałem" - dodał.

St. szer. K. przypomniał, że wyjazd na akcję plutonów z sił szybkiego reagowania nastąpił po otrzymaniu informacji, iż jeden z Rosomaków został uszkodzony eksplozją ładunku wybuchowego domowej roboty. Jak mówił, zaraz po otrzymaniu informacji o ofiarach wśród ludności cywilnej wezwano pomoc medyczną tzw. MEDEVAC. "Pamiętam to dokładnie, bo wezwaliśmy ich o 19, a przylecieli o 20.10., po ponad godzinie. Tyle musieliśmy czekać, aż Amerykańce przylecą. To mnie zbulwersowało" - mówił.

Zdaniem starszego szeregowego Ryszarda K., plotki, które później krążyły po bazie wzięły się stąd, że inni żołnierze zazdrościli tym z Delty. „Zazdrościli im, że byli dobrzy. Bardzo dobrzy” – mówił pierwszy w tym procesie świadek, wskazany przez prokuraturę.

Także drugi ze świadków, chor. Stanisław B. mówił, że widział na mapie wioski zaznaczone czerwonymi kółkami, które "oznaczają obszary wolne od ognia". Nie pamiętał, czy znajdowały się obok nich jakieś napisy.

W ocenie chor. B., Olgierd C. zazwyczaj spokojny i zasadniczy, był "zaskoczony" po otrzymaniu informacji o ostrzale. "Trudno powiedzieć, że się załamał, ale widać było, że lekko pobladł. Sytuacja go zaskoczyła" - mówił. "Pierwszy pluton szturmowy był oczkiem w głowie C." - ocenił we wtorek trzeci ze świadków, st. szer. Marek P. "Żołnierze pochodzili z jego kompanii; reszta to była zbieranina z innych pododdziałów" - powiedział.

Trzeci ze świadków Marek P., który feralnego dnia od godziny 20.00 do 8.00 dnia następnego miał dyżur w Centrum Operacji Taktycznych - tzw. TOC-u (Tactical Operations Center) - oznajmił, że nie sporządzał żadnych meldunków o zajściu w Nangar Khel i nie wysyłał ich do bazy w Szaranie. Takie dokumenty są jednak w aktach sprawy.

Sąd okazał mu dwa meldunki podpisane jego nazwiskiem; oba wysłano 17 marca, na jednym widnieje godzina 8.43, na drugim 9.45. "Powiedziano mi, że poszedł jeden meldunek. Zaakceptowałem, że zostałem pod nim podpisany, choć go nie sporządziłem, bo miałem wtedy służbę" - mówił. Jak podkreślał, w czasie pracy w TOC-u po zajściu w wiosce pomagali mu inni, bardziej doświadczeni żołnierze, bo "sam z pomocnikiem nie mógłby tego ogarnąć".