Podczas remontu starego domu na strychu odnaleziono plik listów z Auschwitz-Birkenau. Ta niepozorna skrytka stała się początkiem fascynującego śledztwa historycznego, które doprowadziło do odkrycia losów dwóch braci więzionych w obozach koncentracyjnych oraz zwrotu niezwykłej pamiątki rodzinie po blisko osiemdziesięciu latach. Oto opowieść o miłości, tęsknocie i dramatycznych losach wojennych, które wciąż potrafią poruszyć do głębi. O sprawie posłuchacie w podcaście RMF24 "Kulisy History Hiking".

REKLAMA

Tajemnicza skrytka na strychu

Wszystko zaczęło się od przypadkowego odkrycia podczas remontu starego domu. Jeden z mieszkańców natrafił na ukrytą skrytkę, w której znajdowało się kilkadziesiąt listów. Nie były to jednak zwykłe listy - pochodziły z Auschwitz-Birkenau, a ich nadawcami byli więźniowie obozu koncentracyjnego. Odkrycie to natychmiast wzbudziło zainteresowanie i stało się początkiem żmudnego śledztwa historycznego.

Listy z "bloku śmierci"

Większość odnalezionych listów została napisana przez Józefa Mularczyka, więźnia przebywającego w bloku jedenastym, znanym jako "blok śmierci". To właśnie tam po raz pierwszy użyto cyklonu B do masowego mordowania ludzi. Listy Józefa, opatrzone znaczkami z wizerunkiem Adolfa Hitlera, były adresowane do jego ukochanej Hanny. Przebijała z nich nie tylko tęsknota i miłość, ale także rozpacz i niepewność. Józef wielokrotnie pytał, dlaczego nie otrzymuje odpowiedzi, podejrzewając nawet, że Hanna mogła go opuścić lub znaleźć innego mężczyznę.

W rzeczywistości wiele listów nie docierało do adresatów z powodu niemieckiej cenzury. Zarówno korespondencja wysyłana przez więźniów, jak i ta kierowana do nich, była często wstrzymywana lub niszczona przez nazistowskie władze. Więźniowie, odcięci od informacji o losach swoich bliskich, popadali w rozpacz i poczucie osamotnienia. W listach Józefa wyraźnie widać dramat człowieka, który w obliczu śmierci szukał choćby najmniejszego znaku nadziei.

Bracia w obozach - losy Józefa i Zygfryda

Analiza listów ujawniła, że wśród nich znajdowała się także korespondencja Zygfryda Mularczyka, brata Józefa. Obaj trafili do Auschwitz-Birkenau, choć najprawdopodobniej nie wiedzieli o swoim pobycie w tym samym miejscu. Zygfrydowi udało się uciec z transportu i przeżyć wojnę, jednak jego powojenne losy również były pełne niepokoju - przez lata był nachodzony przez Milicję Obywatelską, co zmusiło go do ukrywania rodzinnych pamiątek.

Dalsze poszukiwania w archiwach Muzeum Auschwitz oraz Arolsen Archives pozwoliły ustalić, że Józef Mularczyk nie zginął w Auschwitz, lecz został przeniesiony do obozu Neuengamme w Niemczech. Tam trafił na statek Cap Arcona, który został omyłkowo zbombardowany przez aliantów pod koniec wojny. Większość więźniów zginęła, a losy Józefa pozostają nieznane - prawdopodobnie spoczywa na dnie zatoki, w której zatonął statek.

Depozyt po 80 latach wraca do rodziny

Najbardziej wzruszającym momentem tej historii było odnalezienie w archiwach Arolsen osobistego depozytu Józefa Mularczyka - wiecznego pióra, którym prawdopodobnie pisał swoje listy do ukochanej. Po blisko osiemdziesięciu latach pióro wróciło do rodziny, stając się symbolicznym domknięciem dramatycznej opowieści. Dla bliskich Józefa to jedyna pamiątka po człowieku, który nie ma nawet grobu.

Arolsen Archives od lat prowadzi misję odnajdywania rodzin ofiar nazistowskich prześladowań i zwracania im osobistych przedmiotów zgromadzonych w czasie wojny. Wśród tysięcy depozytów znajdują się obrączki, łańcuszki, a nawet złote zęby. Każda ceremonia przekazania pamiątek jest niezwykle wzruszającym wydarzeniem, pozwalającym rodzinom po latach poznać losy swoich bliskich i odzyskać choćby cząstkę ich historii.

Pracownicy Arolsen Archives podchodzą do swojej pracy z ogromnym zaangażowaniem i empatią. Często, by odnaleźć rodzinę, zostawiają karteczki z numerem telefonu na grobach lub szukają krewnych na podstawie szczątkowych informacji. Każde odnalezienie rodziny i zwrot depozytu to nie tylko sukces archiwistów, ale przede wszystkim moment głębokiego wzruszenia dla bliskich ofiar wojny.

Wciąż istnieje wiele depozytów, których właściciele nie zostali jeszcze odnalezieni. Arolsen Archives apeluje do rodzin, by zgłaszały się i pomagały w identyfikacji pamiątek po swoich bliskich. Po osiemdziesięciu latach listy i przedmioty osobiste mogą wreszcie trafić tam, gdzie powinny - do rodzin, które przez dekady żyły w niepewności i niewiedzy o losach swoich krewnych.