Bartłomiej Misiewicz odwołany z rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej - potwierdził nam oficjalnie rzecznik rządu Rafał Bochenek. Jak już informowaliśmy, wieczorem nazwisko Misiewicza zniknęło ze składu rady opublikowanego na stronach koncernu - Biuletyn Informacji Publicznej PGZ został zaktualizowany dokładnie o godzinie 19:17. Dziennikarz RMF FM Krzysztof Berenda zapytał o sprawę również Sekretarza Stanu w MON Bartosza Kownackiego - jak usłyszał: odwołanie Misiewicza to konsekwencja jego wcześniejszej prośby o zawieszenie w funkcjach w resorcie obrony.

REKLAMA

Dwa dni temu jasno mówiłem, zresztą pan Bartłomiej Misiewicz też powiedział, że poprosił o zawieszenie, że nie pobiera żadnego wynagrodzenia, w związku z tym konsekwencją była również rezygnacja z rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej. Ja dwa dni temu powiedziałem, że ta sprawa jest zakończona. Dziwię się tym, którzy próbują ją cały czas podgrzewać - stwierdził Bartosz Kownacki, odpowiadając na pytanie naszego dziennikarza.

Misiewicz został członkiem rady nadzorczej Polskiej Grupy Zbrojeniowej, która podlega resortowi obrony, na początku września. Sprawa wzbudziła gigantyczne kontrowersje - okazało się bowiem, że 26-latek nie skończył kursu dla członków rad nadzorczych i nie ma wymaganego wyższego wykształcenia. Co więcej, gdy zostawał członkiem rady nadzorczej PGZ, ze statutu spółki wykreślony został zapis o tym, że powinien przejść państwowy kurs na członka tej rady.

Po medialnej burzy, w poniedziałek Misiewicz poinformował, że zwrócił się do szefa MON Antoniego Macierewicza o zawieszenie go w funkcjach, które pełnił w resorcie (był szefem gabinetu politycznego ministra i rzecznikiem resortu). Ponadto informuję, że wytaczam proces tygodnikowi "Newsweek" za nieprawdziwy i szkalujący mnie artykuł oraz tym ośrodkom medialnym, które powtarzają te insynuacje na mój temat - podał wówczas w oświadczeniu.

"Newsweek" napisał, że Bartłomiej Misiewicz proponował radnym PO w Bełchatowie przystąpienie do koalicji z PiS, sugerując, że w zamian zapewni im zatrudnienie w państwowej spółce, której prezes miał towarzyszyć mu w "werbunkowym spotkaniu".

Już w poniedziałek Antoni Macierewicz poinformował, że przychylił się do prośby szefa swego gabinetu politycznego o zawieszenie w czynnościach. Pan Misiewicz zwrócił się z prośbą w związku z kampanią wymierzoną w jego dobre imię i w niego osobiście, obawiając się, że to może także utrudnić funkcjonowanie ministerstwa obrony, z prośbą o zawieszenie w czynnościach. Uważam, że to jest z punktu widzenia funkcjonowania słuszne stanowisko do czasu, gdy zostaną przedstawione dowody i oczekuję teraz od tych, którzy prowadzą tę kampanię, że poza pomówieniami przedstawią także dowody. A do tego czasu przychylam się do stanowiska pana Misiewicza i zawieszam go w czynnościach - powiedział szef MON.

Dzisiaj MON wydał oświadczenie ws. publikacji "Newsweeka", w którym czytamy m.in.:

"Mimo zobowiązania autorzy paszkwilu wymierzonego w pana Bartłomieja Misiewicza nie przedstawili żadnych dowodów na prawdziwość swoich tez. Co więcej w mediach powielane są kłamstwa mające korzenie w artykule z 'Newsweeka'.

Tymczasem radni Platformy Obywatelskiej, którzy rzekomo mieli być korumpowani, a także posłowie biorący udział w spotkaniu publicznie w rozmowach z dziennikarzami zaprzeczają, by taka sytuacja miała miejsce".

Bartosz Kownacki, dopytywany, czy Bartłomiej Misiewicz ma szansę wrócić do dotychczasowych funkcji, odparł: Uważam, że to jest bardzo sprawna osoba, bardzo przydatna ministrowi obrony narodowej, która rzeczywiście wiele ciężkiej pracy wykonała przez ostatnie 10 miesięcy. Ale teraz ma zadanie bardzo proste do wykonania: oczyszczenie się z tych zarzutów, które szczególnie zostały postawione w "Newsweeku" i już wiemy, że duża część tych zarzutów jest nieprawdziwa, że one zostały po prostu wyssane z palca.


(edbie)