Nie oczekiwałem tego stopnia zakłamania i manipulacji - tak publicysta "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein komentuje medialne zamieszanie wokół tzw. listy Wildsteina.

REKLAMA

Tydzień temu w porannych Faktach RMF publicysta "Rzeczpospolitej" Bronisław Wildstein mówił, że lista, którą skopiował z IPN-u, nie jest spisem agentów SB, ale także ludzi na nich typowanych. Mimo to rozpętała się kampania dezinformacyjna.

Ubecka lista krąży po Polsce - doniosła w sobotę "Gazeta Wyborcza". Gazeta napisała, że wśród polityków i dziennikarzy krąży lista funkcjonariuszy milicji i tajnych służb PRL, agentów i kandydatów na agentów, którą ktoś nielegalnie skopiował w Instytucie Pamięci Narodowej, i teraz rozpowszechnia.

A przecież co najmniej od tygodnia wiadomo publicznie, że ten ktoś to Bronisław Wildstein. Ja opowiadam publicznie, że wyniosłem taką listę i broń panie boże to nie jest lista TW, że ona służy dziennikarzom jako taki indeks, aby mogli się zwrócić o odtajnienie dla nich akt. Po czym czytam tydzień po tym, kiedy to powiedziałem, w „GW”, że kursuje lista ubecka, którą podobno jakiś dziennikarz wydobył. To zdumiewające - mówi RMF Wildstein.

A dlaczego nie napisali o mnie? Bo wówczas trzeba byłoby się zwrócić do mnie o komentarz - dodaje.

Wildstein podkreśla, że ujawnieniem tej listy poczuli się oburzeni ludzie, którzy od kilkunastu lat organizują nagonkę na lustrację. Ohydna manipulacja, w której robi się wszystko, aby zrobić aurę histerii wokół lustracji i żeby zastosować specyficzny szantaż, aby przestraszyć IPN, aby on przegonił dziennikarzy, nie odtajniał dla nich; aby przestraszyć dziennikarzy, aby oni nie pakowali łap, bo zostaną oskarżeni o kradzież, o podłość. Prosta sprawa. Prosta technika stosowana przez wiele lat - komentuje publicysta „Rzeczpospolitej”.

Chcą ukryć przed nami dziennikarzami, społeczeństwem jego najnowszą przeszłość, teraźniejszą, by pozostawić ekskluzywnej wiedzy tych, którzy zdaniem towarzystwa tę wiedzę powinni sprawować. Dla wiedzy wywiadu rosyjskiego czy dawnych ubeków, którzy sobie te dane skopiowali, odchodząc stamtąd – dodaje.

Na liście Wildsteina znalazł się m.in. profesor Andrzej Paczkowski. Bronisław Wildstein powinien zdawać sobie sprawę z tego, że zamiast oczyścić popsuł atmosferę - komentuje Paczkowski. Atmosferę można oczyścić ,jeśli się coś robi rzetelnie z namysłem, a nie w gorączce, na chybcika dla stworzenia sensacji; tylko i wyłącznie sensacji. Paczkowski podkreśla, że był jedynie kandydatem na tajnego współpracownika.