"To miejsce, gdzie byli bardzo różni ludzie. I mimo to potrafili stworzyć wspólnotę" - tak warszawski Bazar Różyckiego opisuje Marek Miller z Uniwersytetu Warszawskiego, autor wydanej właśnie książki na temat tego stołecznego targowiska, które działa od ponad 140 lat. O swoich wspomnieniach opowiedziało ponad 300 osób.

REKLAMA

Na Bazarze Różyckiego handlowano rzeczami skradzionymi z cmentarzy, z grobów. Były to ubrania, obrączki. Jeden z protokolantów sądowych opowiedział nam historię człowieka, który zamontował na terenie Bazaru Różyckiego system lusterek, aby podglądać tam ludzi - opowiada Marek Miller w rozmowie z RMF FM. To miejsce nie zmienia się mimo upływu czasu, zachowało swój charakter. Druga strona warszawskiej Wisły w ciągu ostatnich lat przeszła metamorfozę, dla osoby której nie było w Polsce w tym czasie byłaby nie do poznania. A tu jest wciąż podobnie, są nawet słynne pyzy do zjedzenia, jak dawniej - dodają współcześni klienci Bazaru Różyckiego.

Historię warszawskiego Bazaru Różyckiego od początków w II połowy XIX wieku do współczesności powstałą na kanwie opowieści pracujących tam ludzi, ich klientów i innych osób związanych z tym miejscem można poznać dzięki publikacji "Co dzień świeży pieniądz, czyli dzieje Bazaru Różyckiego".

Od lat prowadzę na Uniwersytecie Warszawskim Laboratorium Reportażu. To miejsce poszukiwań i eksperymentów, szukamy nowych możliwości, jakie daje reportaż jako gatunek dziennikarski. I w ramach tego założenia piszemy także książki. Bazar Różyckiego pojawił się jako naturalny projekt, ponieważ naszym wykładowcą i przyjacielem był wybitny pisarz Marek Nowakowski, który interesował się właśnie takimi środowiskami przedmieścia jak Bazar. A ponieważ ja pochodzę z Łodzi, z dzielnicy, która przypomina bardzo Pragę, więc to też było mi bliskie - opowiadał Marek Miller.

Ta opowieść opiera się na tzw. oral history, czyli historii widzianej i opowiadanej przez świadków. To relacje ludzi najbardziej z Bazarem związanych, czyli przede wszystkim tych, którzy tam handlowali, ale także tych, którzy tam byli policjantami, jak również osób, które były stałymi klientami czy np. członków zespołów, które tam przychodziły grać. O historii Bazaru opowiadają więc niejako wszyscy, dla których to miejsce było ważne. Pochodzą oni z różnych dzielnic, więc te dzieje Bazaru Różyckiego opowiada niejako cała Warszawa - wyjaśnił.

"Multimedialna polifoniczna opowieść" - jak ją określają twórcy - zaczyna się w II połowie XIX w. wraz z początkami Bazaru Różyckiego, w okresie "za cara". Kolejne rozdziały przybliżają następne okresy w historii miejsca, ukazują jakim podlegał przemianom - "za Sanacji", "za Niemca", "za Stalina", "za Gomułki", "za Gierka", "za Solidarności" i "za Unii".

Bazar jest też swoistym pretekstem, by mówić o pewnym stylu życia, który tam funkcjonował, o jego wielkości i upadku, bo komuna była czymś co deprawowało i degradowało każdego, także tych kupców, którzy długo się trzymali, bo byli niezależni, mieli pieniądze. A także o próbie zmartwychwstania tego stylu życia. Była to bardzo ciekawa grupa, gdzie ważny był tzw. charakter, "charakterność", honor, hierarchia wartości - mówił Miller.

Była tam knajpa, którą prowadził legendarny "Wicuś Marynarz" - Wincenty Andruszkiewicz, który do września 1939 roku rzeczywiście służył w polskiej Marynarce Wojennej. Przyszli do niego ubecy z żądaniem by donosił. Nie zgodził się, więc mu knajpę zamknęli. Bazar był bardzo infiltrowany przez służby. Niczego nie można było kupić legalnie, więc trzeba było nielegalnie, co często kończyło się więzieniem. Mimo wszystko było to jednak miejsce, gdzie można było kupić wszystko - kawior, obcą walutę, ubrania z Paryża, a wokół panowała komunistyczna szarzyzna. To były dwa odrębne światy i Bazar nigdy do końca się nie poddał oficjalnej polityce partii. Było to zresztą zbyt wielu ludziom na rękę. Milicja żyła tam z łapówek, miała wszystkich złodziei w jednym miejscu. Nawet komuniści mówili "tu was gnębimy, ale Bazar Różyckiego istnieje" - opowiadał.