"Prymas miał przede wszystkim świadomość odpowiedzialności za naród" - mówi naszemu reporterowi arcybiskup senior archidiecezji gdańskiej Tadeusz Gocłowski, uczestnik rozmów w Magdalence w latach 1988-1989. Między innymi o trudnej roli kardynała Glempa z arcybiskupem rozmawiał Kuba Kaługa.

REKLAMA

Jakub Kaługa: Księże arcybiskupie, pamięta ksiądz kiedy ostatnio rozmawiał z kardynałem i o czym?

Tadeusz Gocłowski, arcybiskup senior archidiecezji gdańskiej: Rozmawialiśmy może przed miesiącem, może przed dwoma, kiedy byłem w Warszawie. Mówiliśmy trochę o jego stanie zdrowia, ale był pełen nadziei, że jeszcze będzie mógł realizować posługi biskupie, których miał dużo, mimo że był emerytem. Ale zaangażowanie, które podejmował ksiądz arcybiskup, ksiądz kardynał prymas, było niezwykłe. Przede wszystkim, nie mówił tyle o chorobie, mówił o problemach, które są w Polsce, które są w Kościele w Polsce. Dlatego wydawało się, chociaż wiedzieliśmy o jego słabościach, to jednak wydawało się, że on w pełni angażuje się w to wszystko, co robi. Nie tylko jako kapłan, przy boku wielkiego prymasa Stefana Wyszyńskiego, ale potem jako biskup warmiński, czy potem biskup gnieźnieńsko-warszawski, prymas Polski, który podejmował trud, w bardzo trudnym okresie, życia Polski, życia kościoła.

Ksiądz arcybiskup powiedział, że wiedzieliście o tych problemach, ale mimo wszystko to zaskoczenie..

Trudno powiedzieć o zaskoczeniu - dlatego, że ksiądz prymas miał od dłuższego czasu kłopoty zdrowotne. Miał kłopoty z sercem, stenty, które mu zakładali, a potem przyszły niestety nowotworowe sprawy, które go już bardzo trudziły. Zwłaszcza nowotwór ostatni, nowotwór płuc, który niestety doprowadził do śmierci księdza prymasa. Ja znałem księdza prymasa można powiedzieć od zawsze, przynajmniej 50 lat. Znaliśmy się, kiedy był jeszcze sekretarzem osobistym księdza prymasa Stefana Wyszyńskiego. Pracowaliśmy wspólnie też w Instytucie, który powołał ksiądz kardynał Stefan Wyszyński, gdzie chodzi o analizę spraw związanych z małżeństwem, doprowadzanie ich do dyspensy super rato et non consumato i wreszcie znając się, kiedy się z nim spotkałem 23 marca przed trzydziestu laty, gdy już będąc prymasem powiadomił mnie o nominacji Stolicy Apostolskiej na biskupa pomocniczego w Gdańsku. A potem już jako biskupa przez te 30 minionych lat go obserwowałem. Nie miał łatwo. Można powiedzieć, że nasze pokolenie nie miało łatwo, ale on, który odpowiadał za sytuację w Kościele, za sytuację w relacji kościół-państwo, na pewno miał trudne sytuacje, trudne wypadki. Wiadomo, że historia nasza cała jest trudna. Nie ma wątpliwości. Te ostatnich 30, 40 lat. Niemniej jednak on musiał się z tym skonfrontować w posłudze biskupiej. Ktoś może powiedzieć o kontrowersyjności posługi prymasa, ale pamiętajmy chociażby stan wojenny, 13 grudnia 1981 roku, reakcje prymasa, które się może tak, czy inaczej ocenić. On przede wszystkim miał świadomość odpowiedzialności za naród. Byli tacy, którzy ten naród zaatakowali, władze ówczesne, komunistyczne, a on nie mógł się w to włączyć. Mając świadomość niebezpieczeństwa, które grozi temu narodowi, raczej próbował wyciszać reakcje gniewu, reakcje na stan wojenny. Potem tych wypowiedzi trochę było, a przecież - kto nie zabiera głosu w trudnych sytuacjach, ten się pewnie nie pomyli. Natomiast ksiądz prymas musiał zabierać głos w sprawach trudnych. Pamiętajmy, że wówczas był przewodniczącym konferencji episkopatu, teraz już prymasi nie są przewodniczącymi konferencji episkopatu. Stolica apostolska podjęła decyzję o czasowości posługi przewodniczącego, dlatego po nim został przewodniczącym ksiądz arcybiskup Michalik, któremu też się powoli kończy kadencja, ale ksiądz prymas po wprowadzeniu nowych przepisów pełnił przez dwie kadencje na stanowisku przewodniczącego. Musiał zabierać głos. Kiedy wybuchł stan wojenny, kiedy potem trudne były okresy po roku '81, jego wypowiedzi - takie czy inne - niektórych drażniły, a ja jestem przekonany, że jego systematyczne wypowiedzi w Częstochowie, z okazji 26 sierpnia, czy też 15 sierpnia, były zawsze przemyślane i uwzględniające aktualne sytuacje w Polsce.

A końcówka lat osiemdziesiątych, przed Magdalenką - arcybiskup dostał szczegółowe wytyczne od kardynała?

Trzeba przyznać, że właśnie Magdalenka - to jest reakcja na Magdalenkę - to jest jego reakcja. Wiadomo, że ani on sam nie uczestniczył w rozmowach w Magdalence, ani też nie uczestniczył ksiądz arcybiskup Dąbrowski, sekretarz konferencji episkopatu. Wskazali na mnie, poprosili mnie żebym tam był obecny, ale to nie była moja inicjatywa. To była właśnie inicjatywa prymasa, to była inicjatywa także arcybiskupa Dąbrowskiego. On to śledził. Po każdym spotkaniu w Magdalence referowaliśmy księdzu prymasowi, księdza arcybiskupowi Dąbrowskiemu wyniki rozmów. Można więc powiedzieć, że chociaż jego nie było w Magdalence, to jednak... był w Magdalence - ze względu na to, że ci którzy byli w Magdalence, byli reprezentantami księdza prymasa i konferencji.

Kiedy ta wiadomość dotarła, jaka była pierwsza myśl księdza arcybiskupa?

Można powiedzieć, że ona nie była zaskakująca. Dlatego, że już i tak w tych ostatnich godzinach mówiło się o trudnej sytuacji...

Była prośba o modlitwę. To było takie przygotowanie...

I dlatego miałem dzisiaj zamiar odprawić za niego mszę świętą, o jego zdrowie. Tymczasem odprawiłem mszę świętą już za niego. Zakończył drogę na ziemi. Myślę, że nie tylko ja, ale każdy z nas, który przez 30, 40 lat śledził drogę prymasa, może powiedzieć, że przede wszystkim - to była droga szalenie trudna. Przecież wiadomo - przychodzi on w roku '81, kiedy jest zamach na ojca świętego, kiedy jest śmierć prymasa Wyszyńskiego, on wchodzi w te trudne sytuacje, które trzeba było objąć swoim jakimś decyzyjnym działaniem.

To są czasy, które mnie zupełnie nie dotknęły, ale trudno chyba, tak z punktu widzenia młodego człowieka wyobrazić sobie trudniejszą sytuację do objęcia przewodnictwa nad polskim Kościołem.

Jeśli pan mówi o trudnych sytuacjach, trzeba by przywołać rok '39 i kardynała Hlonda, który opuścił kraj, który podjął decyzję, żeby spoza kraju śledzić to, co się działo. Trzeba by było przywołać kardynała Wyszyńskiego i jego choćby non possumus, a więc lata, kiedy zdecydowanie odcina się od dramatycznych decyzji rządu komunistycznego, on idzie potem do więzienia. Ktoś by mógł powiedzieć, że takich sytuacji kardynał Glemp nie miał. Niemniej jednak każdy czas jest zupełnie inny. Każdy czas jest trudny. Pan słusznie mówi, że pana w tym czasie nie było. I Bogu dzięki, że pan żyje w wolnym kraju, ale ten wolny kraj też wymagał od niego ogromnej mądrości. Przychodzi choćby w roku '89: Polska odzyskuje wolność, trzeba było doprowadzić chociażby do powołania w zupełnie nowym składzie Rady Stałej, czyli systematycznych spotkań z rządem. Sprawa chociażby powrotu religii do szkół - pewno, że to była decyzja pana Mazowieckiego, ale cięte rozmowy prymasa z ówczesnym premierem. To nie były takie łatwe sprawy. Tym bardziej to była w pewnym sensie jego sugestia, że Kościół będzie prowadził pracę katechetyczną - i to bezinteresownie, bez satysfakcji ekonomicznej. I to dwa lata trwało. To była jego sugestia. Oczywiście, sugestia wiążąca się z ubóstwem państwa, z trudnościami ekonomicznymi, ale nie chodziło o pieniądze, chodziło o powrót religii do szkół, a więc nie wprowadzenie religii, ale powrót religii do szkół, w której ona była przed wojną, a nawet w krótkim czasie po wojnie, czy po tym krótkim czasie po objęciu władzy przez Gomułkę. A więc na pewno czasy księdza Glempa, kardynała Glempa, nie były łatwe. Równocześnie wydaje mi się, że zawsze można przyczepić się do takiego zdania, słowa, które czasami powiedział... to jednak jego głęboka myśl teologiczna i sentire cum ecclesia, czyli wyczucie konieczności działań z szacunku dla Kościoła, były niezwykłe.