Kobiety, mężczyźni, szwaczki, praczki, dziennikarze, stolarze, a nawet poeci i geodeci - wszyscy mają pracować do ukończenia 67 lat. Trudno. Może i nie ma innego wyjścia. Ale, jak wszyscy, to wszyscy - dlaczego normalnymi przepisami emerytalnymi nie objąć osławionej "mundurówki"? Dlaczego policjant za biurkiem albo generał w sztabie nie mógłby popracować jak każdy zwykły śmiertelnik?

REKLAMA

Wyhodowaliśmy sobie święte krowy. Każdy, kto założy jakikolwiek mundur, natychmiast wbija się w przekonanie, że jeśli musiałby pracować dłużej niż 15 lat, to będzie to upokarzający wyzysk człowieka przez człowieka. Jakakolwiek propozycja, by policjanci czy żołnierze, zanim zyskają prawa emerytalne, pracowali choćby o 5 czy 10 lat dłużej natychmiast budzi w mundurowych związkowcach święte oburzenie i krzyk, że to prawa nabyte, że ich nienaruszalność jest najświętszą ze świętości i wara tam komukolwiek od zmiany zasad.

Nie twierdzę, że żaden człowiek w mundurze nie powinien mieć nadzwyczajnych przywilejów emerytalnych. Oczywiście, że funkcjonariusze brygad antyterrorystycznych czy żołnierze jednostek specjalnych nie są w stanie biegać po poligonach albo ścigać bandytów do sześćdziesiątki. Ale już panowie z drogówki czy oficerowie dochodzeniowi? Albo generałowie, na co dzień raczej urzędujący niż walczący na pierwszej linii frontu? Że o prokuratorach wojskowych nie wspomnę (młodszy ode mnie pułkownik Przybył właśnie przechodzi na emeryturę, której wysokość będzie wyższa od prezydenckiej). Dlaczego wszyscy oni mają mieć takie przywileje, o jakich prawie nikt inny nie może marzyć? Dlaczego musi tam obowiązywać urawniłowka, która nie rozróżnia, czy ktoś wyłamuje własnym ciałem drzwi, czy siedzi za biurkiem i popija herbatę?

W tej toczącej się dziś debacie emerytalnej drażni mnie to, że nawet jeśli ktokolwiek ośmieli się zasugerować, że mundurówki powinny popracować trochę dłużej, to natychmiast dodaje, że oczywiście nie dotyczy to tych, którzy pracują już dzisiaj. Bo oni "zawarli kontrakt, że mogą pracować 15 lat". Oni zawarli.... A ja? Też zawarłem! Umówiłem się kiedyś z moim Państwem, że da mi emeryturę w wieku 65 lat. A teraz zmienia kontrakt i mówi "nie 65, a 67". Dlaczego ten mój kontrakt jest mniej ważny i mniej wiążący? Bo ja nie noszę w pracy broni i nie wyjdę na ulicę w obronie prawa do krótszej pracy?

Nie jestem przeciwnikiem zmiany obecnych przepisów emerytalnych. Wydaje mi się, że każdy, komu zdrowie na to pozwala powinien jak najdłużej cieszyć się pracą. Nie można jednak pozostawać obojętnym na to że 80 proc. Polaków mówi tej reformie "nie". Na pewno jednym ze sposobów przekonania ich, że podniesienie wieku emerytalnego jest konieczne, byłoby sprawiedliwe rozdzielenie i rozłożenie ciężarów tej reformy. Bo jeśli skończy się na tym, że ciężko tyrające kobiety będą pracowały prawie do 70, a rośli i młodzi policjanci czy żołnierze szli na emeryturę w wieku trzydziestu kilku lat, to politycy, którzy przeprowadzą tę reformę smażyć się będą w piekle.