"Nieśmiałość nie jest chorobą, ale oczywiście możemy pracować nad tym, żeby czuć się lepiej i pewniej. Ogromne, pozytywne efekty przynosi praca nad poczuciem własnej wartości" – mówi w rozmowie z dziennikarką RMF FM psycholog dr Piotr Mosak. "Nie chodzi jednak o to, żeby od razu stawiać sobie bardzo ambitny cel zostania duszą towarzystwa. Najważniejsze jest pozostanie sobą" – dodaje.

Magda Wojtoń: Panie Piotrze, czy z nieśmiałości da się wyleczyć? Można potraktować ją jako chorobę?

Nieśmiałość to nie jest choroba, bo to nie jest niezdrowy organizm w nienaturalnej formie...

Piotr Mosak: Ale tak psuje nam krew...

Nieśmiałość to jest... sposób funkcjonowania. Występuje u człowieka, któremu nie udało się nabyć umiejętności bycia przebojowym. To jedynie stan organizmu, sposób nastawienia do świata, zbyt ostre ocenianie siebie, wstydliwość. Te wszystkie występujące razem cechy składają się na nieśmiałością, ale na pewno nie jest ona chorobą.

A możemy się pozbyć tych cech, które pan wymienił?

Oczywiście, że możemy nad tym pracować. Na pewno możemy zmienić ich natężenie i to, w jaki sposób funkcjonujemy. Nie ma też co od razu stawiać sobie bardzo ambitnego, bardzo odległego celu typu: "będę duszą towarzystwa", bo to też nie o to chodzi. Im cel jest odleglejszy, tym większa występuje frustracja, kiedy go nie realizujemy natychmiast. Na pewno zaś możemy zmienić funkcjonowanie, na pewno możemy czuć się lepiej, na pewno możemy czuć się pewniej. Ogromne, pozytywne efekty przynosi praca nad poczuciem własnej wartości. 

A jak mamy to robić? Czy możemy sobie sporządzić listę działań, zadań, które będziemy realizować i tym samym zbliżać do naszego ideału, który mamy w głowie?

Po pierwsze nie idealizujmy. Tym naszym ideałem jest często właśnie dusza towarzystwa, a to nie o to chodzi, by nią się stać za wszelka cenę... Nie każdy zostanie baletnicą, nie ma co o tym marzyć, zwłaszcza w dorosłym wieku. Natomiast chodzi o to, żeby racjonalnie podejść do swojej osoby. Tu nie ma też jednej metody na wszystkich, bo każda nieśmiałość jest inna. U każdego jej podłoże jest inne, każdy inaczej siebie ocenia, każdy czego innego się wstydzi.

Ale jak z tym walczyć?

Przede wszystkim wychodzić z domu, to jest najważniejsze. Nie po to, żeby zabawiać wszystkich, a po to, żeby uczestniczyć. Czyli jeżeli ktoś nas zaprasza, to nie należy wzbraniać się, tylko iść. Nawet stojąc w kąciku w pokoju, siedząc na kanapie uczymy się czegoś nowego. Ważne jest choćby to, że człowiek nieśmiały posiedzi, pozna ludzi, zje coś na imprezie, napije się, potańczy. Nieśmiałość to jest problem relacji z ludźmi, więc im więcej tych kontaktów będzie, tym dla nas lepiej. Nie należy przy tym idealizować i chcieć za wszelką cenę być tym najfajniejszym, co najwięcej mówi, szaleje na parkiecie. Sympatię i szacunek budzi też osoba, która mówi niewiele, albo jeżeli się odzywa, to wypowiada tylko jakieś konkretne zdanie na dany temat. Tu chodzi jedynie o to, żeby próbować się odezwać. Jeżeli ktoś zadaje pytanie, to na nie odpowiedzieć. I starać się nie przejmować. W ten sposób uczymy się poczucia własnej wartości. To oczywiście jest strasznie trudne, zwłaszcza, że...

...zaczynamy się czerwienić.

Właśnie - przejmować, że jestem czerwony, że głos mi drży, że ręce mi drżą, że się pocę, że pojawiają się łzy. Im jednak więcej doświadczeń, tym lepiej. Powoli przestaniemy się bać. Jest też taka metoda, żeby się podłączyć, zaprzyjaźnić z jakimś wariatem, który przekracza granice, bo wtedy wstydzimy się za niego i to, co my zrobimy już naprawdę nie ma znaczenia, bo on i tak przekracza granice, bo on się wygłupia, robi dziwne rzeczy, a my... jesteśmy tylko jego kolegą, jesteśmy koleżanką. Wtedy wszyscy patrzą na nas ze współczuciem, mówiąc: "Jak ty masz trudno, ale jaka jesteś fajny, bo nie robisz tak, jak on."

I przez to wzbudzamy sympatię?

Też, ale również wtedy uczymy się tego, że nie ma się czego wstydzić. Przyjaźnimy się z człowiekiem, który przekroczył wiele granic i nadal jest lubiany. Uświadamiamy sobie, że może i my, jeżeli będziemy odzywali się na temat, na jaki mamy pewną wiedzę, to nic strasznego się nie stanie. Jest też kolejna metoda - samemu próbować robić rzeczy wyjątkowe i dziwne. Można mieć dziwne hobby.

Na przykład?

Na przykład skoki spadochronowe. I w tym momencie, gdy nas ktoś zapyta na imprezie o nasze zainteresowania i mu opowiemy o czymś nietypowym, to wzbudzimy zaciekawienie. Ludzie nieśmiali lepiej czują się, kiedy rozmowa ma charakter specjalistyczny.

Pretekstem do naszego spotkania jest dzień nieśmiałości i ukrytej miłości. Nawiązując do tego - czy są jakieś uniwersalne sposoby, żeby pan lub pani X zwrócili na nas uwagę?

Z tym jest problem, bo jak się mówi: w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz. Zatem to, że kochamy kogoś skrycie, nie wystarczy. To może być miłość platoniczna, nigdy niezrealizowana.

Ale możemy dać tej osobie szansę, żeby nas poznała. Tylko jak zrobić, żeby ten ktoś zwrócił na nas uwagę?

Niestety bez przekroczenia pewniej granicy zainteresowania - wpadnięcia na tę osobę, bez zaczepienia jej - nie bardzo jest to możliwe. Ale w dzisiejszych czasach działają portale społecznościowe, na których ludzie siebie zaczepiają i całkiem nieźle to funkcjonuje...

Czyli najprościej zaczepić kogoś przez internet?

Internet jest najprostszym narzędziem, bo nie musimy się odzywać. Nie widać wtedy, że się czerwienimy, możemy napisać co chcemy, zacytować kogoś, przygotować się, nawet pół godziny pisać wiadomość do kogoś.

Ale co zrobić, gdy akurat mamy takiego pecha, że osoba, która nam się podoba nie ma np. konta na Facebooku, bo nie lubi portali społecznościowych. Ta możliwość wtedy odpada.

Pamiętam, jak jeden z psychoterapeutów zagranicznych opowiadał historię kobiety, która chciała zaczepić kolegę z biura i nie wiedziała jak. Spotykali się przypadkiem koło fontanny biurowej. Psychoterapeuta poradził kiedyś jej, by nabrała wody w usta i opluła faceta, który jej się podoba. No i ona to zrobiła. Uciekła potem zaczerwieniona, ale bardzo zaintrygowała mężczyznę. Był ciekaw, dlaczego jakaś wariatka właśnie zrobiła sobie prysznic w jego stronę. Tak, że wszystkie sposoby, dzięki którym zwrócimy na siebie uwagę  będą dobre. Możemy "czaić" się na tę osobę, poprosić o pomoc na parkingu, nie mieć drobnych w sklepie i poprosić o rozmienienie... Natomiast to też nie chodzi o to, żebyśmy wpadali w jakąś obsesję... 

No ale wie pan, jak z tą miłością jest. Nie ma na nią rady. Jeżeli ta druga osoba nie odpowiada na nasz pierwszy krok, np. na nasz uśmiech, to co mamy zrobić?

Jeżeli się uśmiechamy do tej osoby, zaczepiamy ją w sklepie, na ulicy, w biurze, na korytarzu, a ona nie odpowiada uśmiechem, jest jakimś gburem, to chyba nie warto sobie nią zawracać głowy. Jeżeli rozmawiamy z tą osobą, ale ona jest nieprzyjemna, niesympatyczna, opryskliwa, to moim zdaniem nie ma co szukać kolejnych sposobów, tylko wyciągać wnioski, czy aby na pewno jest kimś, z kim chcemy mieć do czynienia. Co ma się zaś zdarzyć, to się zdarzy - tylko mamy temu pozwolić, czyli zwracając się znowu i do tych nieśmiałych, i do tych zakochanych - trzeba bywać, trzeba chodzić, zapisać się na jakiś kurs nurkowania, skoków spadochronowych, śpiewu pod wodą, garncarstwa i tak dalej. Nie dość, że nabierzemy umiejętności, to jeszcze nawiążemy znajomości. Tam jest pełno takich ludzi, których możemy poznać poprzez naszą pasję, poprzez nasze zainteresowania. I wtedy łatwiej jest też nawiązać kontakt, bo jest o czym rozmawiać, można zaczepić, czy można się dosiąść. Pamiętajmy też, że jedno spotkanie niczego nie załatwi. Dobrze byłoby osobie, która nam się podoba wchodzić, że tak powiem w ekran, w obiektyw co jakiś czas - żeby zauważyła, że my funkcjonujemy w jej otoczeniu, że jesteśmy ciekawi. Możemy na przykład... spektakularnie przewrócić się przed tą osobą - niby niechcący - to też robi wrażenie. Połowa komedii jest  oparta właśnie na takich dziwnych zdarzeniach - ktoś zwraca uwagę na kogoś, kto np. sobie przypala włosy papierosem. Jest to zaskakujące i zostaje w pamięci, nic dziwnego, że później taką osobę rozpoznaje się w tłumie. Oczywiście nie mówię, żeby sobie robić krzywdę, ale po prostu - nie bać się.

To na koniec jeszcze jedno pytanie. Załóżmy, że już się spotkaliśmy: rozmawiamy, pijemy razem kawę. Jak oczarować drugą osobę? Czy to prawda, że najlepiej znaleźć jak najwięcej punktów wspólnych, powielać jej gesty? To niby ma nas przybliżać do siebie. Co pan na to? 

Oczywiście mówi się o czymś takim, żeby odwzorowywać, żeby być lustrzanym odbiciem tej osoby, która nam się podoba - to usprawnia nasze spotkanie, naszą rozmowę. Natomiast to nie oznacza, że ta osoba od razu się w nas zakocha i będzie chciała spędzić z nami życie. Tu bardziej chodzi o to, żeby nie było rozczarowań. Oczywiście żeby poprawiać jakość tego spotkania, należy w tym samym stylu rozmawiać, budować podobnie zdania. Jeżeli osoba jest spokojna i niezbyt gestykuluje, to też nie należy szaleć zbytnio i nie machać rękami gdzieś dookoła i strącać z sąsiednich stolików kieliszki. Faktycznie wtedy trzeba jakoś się dostroić, dopasować do tej osoby, ale cały czas być sobą. Bo najgorzej znosimy to, że dana osoba była fajna przez te trzy spotkania, a później okazuje, że to wszystko było udawane, to były tylko jakieś pozory, spektakl dla nas. Wtedy robi się przykro. Jednak najważniejsze jest bycie sobą. Może nie dla wszystkich będziemy w ten sposób interesujący, ale dla jakiejś grupy tak. Mamy 7 miliardów ludzi na świecie, na jakichś podobnych do nas trafimy, znajdziemy ich i jeżeli jesteśmy sobą, to oni to docenią.