"Wyrwany z życia i wyrzucony na szpitalne łóżko. Całkowicie zdany na innych ludzi, człowiek traci poczucie własnej wartości Pamiętam noce, kiedy nie mogłem spać. To było spojrzenie na szaleństwo. Zmęczony bólem czułem, że tracę kontakt z rzeczywistością. Zacząłem śpiewać. Nuciłem "Czterech pancernych". Tak udawało się przetrwać" - mówi w rozmowie z Agnieszką Burzyńską Jarosław Wałęsa.

Agnieszka Burzyńska: Jak czuje się człowiek, który oszukał śmierć?

Jarosław Wałęsa: Bardzo dobrze. Naprawdę, czuję się fantastycznie. Wróciłem do pracy i poczułem taką nową moc w sobie, taką chęć dalszego życia. Wielką przyjemność mi sprawiło to, że już w tej chwili funkcjonuje tak w miarę normalnie, pomimo moich słabości już jestem tam, gdzie powinienem być. Bardzo przyjemne uczucie.

Czyli bardziej szczęśliwy, wszechmocny niż pokorny?

Pokory oczywiście się nauczyłem, ale to jest coś więcej. Wie pani, jak tak człowiek jest nagle w pewnym momencie z takiego życia bardzo aktywnego wyrwany i wrzucony na szpitalne łóżko, gdzie w zasadzie przez kilka miesięcy jest całkowicie unieruchomiony, w zasadzie potrzebuje pomocy innych ludzi do wykonywania najbardziej podstawowych funkcji życiowych, to tak człowiek traci nawet poczucie własnej wartości. Tak bardzo ważne było dla mnie, żeby odzyskiwać siebie takimi małymi kroczkami, żeby móc na początku umyć te zęby samodzielnie, żeby móc się samodzielnie nakarmić, żeby móc robić inne funkcje, które też są przecież niezbędne w życiu człowieka, żeby móc stanąć na nogi, żebym mógł zrobić ten pierwszy krok już bez kul, żeby już spacerować normalnie. To są takie małe, trywialne rzeczy, nad którymi się nie zastanawiamy, kiedy je mamy. Kiedy zaczyna nagle ich brakować, one są tak ważne i tak właśnie dochodzę. Odbudowuję się powoli, jeszcze mi trochę zostało. Dzisiaj mam taki trochę kryzys. Czasami tak jest niestety, że jestem słabszy i muszę walczyć z tą swoją słabością. To też mi dodaje takiego poczucia, że warto to robić, bo jak ja zwyciężę tą swoją słabość, to czuje się o tyle lepiej, że znowu mi się to udało.

Zmęczony bólem śpiewałem "Czterech Pancernych"

Wie pani, ja dobrze pamiętam tę drugą noc. To był 15 września. 13 września, w dniu moich urodzin, dokonano kolejnej operacji na moich przedramionach. Moje nadgarstki były zgruchotane. Prawa ręka i prawie przedramię było całkowicie zgruchotane i trzeba było to naprawić. Ja przez kolejne 3 noce prawie nie spałem. I pamiętam właśnie tego 15 września, w nocy, jak już nie byłem w stanie w ogóle ogarnąć tego, co się dzieje, byłem już taki zmęczony bólem, po prostu zmęczony, a w dodatku jeszcze była noc, więc nikt przy mnie nie był. Tak jak w ciągu dnia było wiele osób, tak w nocy człowiek jest tylko sam, z własnymi myślami. Ja już po prostu nie wytrzymywałem, już czułem, że tracę kontakt z rzeczywistością, z przytomnością, kontakt w ogóle z normalnością. Zacząłem sobie śpiewać. Śpiewałem "Czterech pancernych" i jakoś tak pozwalało mi to wrócić do czasów młodości, do czasów tej beztroski, jakoś udało mi się przetrwać tę noc. Ale już następnego dnia ze łzami w oczach poprosiłem o konsultację z psychologiem, bo wiedziałem, że potrzebuje jakichś środków farmakologicznych, żeby jakoś przynajmniej przetrwać te kolejne dni. Przepisał mi leki uspokajające, leki nasenne i już kolejną noc jakoś udało mi się przetrwać. Ale pamiętam tę noc dokładnie. Ona była po prostu okropna. To było takie spojrzenie niemalże na szaleństwo i jak tak człowiek patrzy w tą otchłań, to ona się patrzy na człowieka i się śmieje. Człowiek się robi naprawdę malutki.

Coś jeszcze pan śpiewał, żeby się z tej otchłani wydobyć?

"Czterej pancerni" - to było w repertuarze wtedy. Później, jak już byłem w lepszej formie, to oczywiście były inne piosenki, ale pamiętam dobrze "Czterech pancernych" i to, że nie pamiętałem wszystkich słów, starałem się sobie przypomnieć te słowa, te zwrotki. To jakoś mnie trzymało na duchu i trzymało mnie tak właśnie tam, gdzie powinienem być.

Nasze życie zależy od wielu małych decyzji

Cofnijmy się w czasie. Jest 2 września, Jarosław Wałęsa jedzie motocyklem do Warszawy. Pamięta pan cokolwiek?

Pamiętam śniadanie, pamiętam, że to był piątek, więc rano odbyłem spotkanie z moimi pracownikami, zjedliśmy robocze śniadanie. Później miałem - z tego, co mi mówią, bo już tego nie pamiętam - miałem kilka spotkań w biurze, ale jak już powiedziałem - po śniadaniu już nic nie pamiętam. Nie pamiętam, jak wyjechałem, dlaczego jechałem akurat tą drogą. Ja nigdy tamtędy nie jechałem, zwykle do Warszawy jeździłem inaczej. To jest dla mnie wielką zagadką, to też samo w sobie jest ciekawe. Bo jeżeli ja podjąłem decyzję tak po prostu: "A, pojadę dzisiaj nową trasą, żeby ją wypróbować", no to też daje do myślenia. Decyzja zmieniła całe moje życie. Prawie pozbawiła mnie życia, ale de facto zmieniła wszystko, co będę robił od tamtej pory. To też pokazuje, że pomimo tego, że my wiemy i czujemy, że kontrolujemy swoje życie, to mimo wszystko nasze życie jest zależne od takich małych decyzji, takich zbiegów okoliczności i takich wielu kwestii, na które nie mamy żadnego wpływu. To jest też niesamowite.

Dlaczego Wy jesteście w moim pokoju?

A pamięta pan swoją pierwszą myśl po odzyskaniu przytomności?

Tak. Dokładnie to pamiętam. To było w czwartek, tydzień później. Obudziłem się, wybudzono mnie ze śpiączki i byłem po prostu zdziwiony, taki trochę wkurzony, taki zdenerwowany. Co wy tu robicie? Co wy tu robicie? A potem myślę: "Chwileczkę, a gdzie ja w ogóle jestem, co się stało?" I dopiero mi powiedziano o tym, ale pierwsze to było zaskoczenie. Dlaczego wy jesteście w moim pokoju i co wy tu robicie? Ale potem tak patrzę - to nie jest w ogóle mój pokój.

A była cała rodzina?

Cała rodzina oczywiście nie. Jestem jednak członkiem licznej rodziny, także nawet nie pomieściliby się w tym małym pokoiku.

Pytałam bardziej o rodziców.

Był mój amerykański tata, byli moi bratankowie, moja dziewczyna też tam była obecna, mój amerykański brat też tam był.

Czyli nie bał się pan w pierwszym momencie? Strach przyszedł później?

Tak, taka świadomość, że ja mogę nie chodzić, że mogę być unieruchomiony - to wszystko przyszło później. Na początku w ogóle byłem tak otępiały, tak wyłączony z takiego racjonalnego myślenia, że w ogóle nawet nie myślałem w kategoriach tego, co ja będę robił później, co nastąpi po tym, jak już wyjdę ze szpitala. Na początku w ogóle tego nie ogarniałem.

A jakie dla nowo narodzonego Jarosława Wałęsy będą te święta wielkanocne? Zwyczajne, czy planuje pan coś szczególnego?

Nie, święta są zawsze pod znakiem rodziny, z rodziną.

Czyli jakie będą?

Będą tradycyjne, na pewno tradycyjne. Na pewno pojadę do rodziców, na pewno spędzę tam wiele godzin dzieląc się, na początku oczywiście święconką, ale później też mamy taki zwyczaj, że przez wiele godzin siedzimy ciągle przy tym stole i dyskutujemy na różne tematy, bynajmniej nie polityczne, ale naprawdę różne. Bardzo sobie to cenię, bo w zasadzie tylko podczas świąt - Wielkanocy i Bożego Narodzenia - spotykamy się w zasadzie w komplecie. A tak, w związku z tym, że jesteśmy tak liczni, no trudno nas zebrać w jednym miejscu. Te święta są o tyle szczególne, że możemy się wszyscy spotkać, albo prawie wszyscy.

Książka mamy może uczyni małżeństwo rodziców lepszym

Pański wypadek, książka mamy - dużo się działo w życiu rodziny Wałęsów przez te ostatnie miesiące. Pomyślał pan: "A to się porobiło?"

Nie, nie. Z tą książką byłem zaznajomiony już wcześniej. Wiedziałem, że ona powstaje, zachęcałem moją mamę, żeby ją pisała, żeby zbierała te wspomnienia. Nie byłem zaskoczony. Jestem wdzięczny za to, że ją napisała i bardzo się cieszę, że ta książka w ogóle jest. Ona oddawała taki nowy wymiar tego, co się dzieje w naszym domu. To też samo w sobie jest bardzo dobre.

A reakcja ojca zaskoczyła pana?

Nie.

Na początku taka bardzo sceptyczna...

Nie, nie. Wszyscy znamy i kochamy, bądź nienawidzimy mojego ojca albo go jednocześnie kochamy i nienawidzimy. On taki po prostu jest. Reaguje po swojemu i musiał zareagować na to tak czy inaczej. Oczywiście, skala tej reakcji nie była do przewidzenia, ale jak ze wszystkim, jeśli chodzi o mojego ojca - ja to akceptuję, bo on jest trochę ekscentrykiem i musi każdą rzecz przerobić po swojemu, także i tutaj też zrobił to tak, a nie inaczej. Od tej chwili wydaje mi się, że rozumie, jest nawet zadowolony, że ta książka powstała, bo teraz postrzega mamę troszeczkę inaczej, stara się ją rozumieć też trochę inaczej. Na końcu, jeśli tak się na to popatrzeć, ta książka wzbogaciła małżeństwo moich rodziców. Może uczyni je nawet lepszym niż było. Miejmy nadzieję.

Tata nie mówi "kocham"

A ojciec odpowiedział już na pańskie pytanie: "Tato, czy mnie kochasz?"

Nie, nie. Znaczy tak - powiedział, powiedział raz, ale chyba tak tylko się przekomarzał albo usłyszał ten mój wywiad, czy przeczytał ten wywiad, w którym się skarżyłem, że tego nigdy nie mówił. Ale mimo wszystko ciągle to mówię, żeby to tak trochę utrwalić, żeby to zostało w jego świadomości.

Po co wymyślił pan tę grę?

No, bo to jest prawda. To jest prawda, że niektórzy mężczyźni, niektórzy przedstawiciele tego pokolenia, nie mówili takich rzeczy, nie pokazują swoich emocji - oni po prostu robią. Oni czują, że mają obowiązek do spełnienia bycia dobrym ojcem i są po prostu takimi ludźmi. Ale jeżeli już tak chodzi o otwieranie się, o ujawnianie tych emocji, mówienie: 'Kocham cię, synu", to oni po prostu nie są w stanie. To jest taki paraliż, że samo w sobie, jak się na to patrzy, to jest nawet zabawne. Ja oczywiście nie potrzebuję słyszeć tego, że mój ojciec mnie kocha. Ja dobrze wiem, że on mnie kocha. Ale ja też, patrząc na to, widzę tę różnicę pokoleniową. Ja nie mam z tym problemu, bardzo lubię zresztą mówić to tym, których kocham, że tak się właśnie czuję. On nie jest w stanie się przełamać. On woli czynić niż mówić, a czasami słowa są równie ważne, jak czyny. Mam nadzieję, że kiedyś to powie tak naprawdę, już poważnie, z uściskiem, z niedźwiedziem.

A ostatnio jak to powiedział? W żartach, tak? Na zasadzie przekomarzania się?

Tak, tak. Troszeczkę tak. To było niedługo po tym wywiadzie, w którym o tym powiedziałem, także pewnie chciał zamknąć ten temat, żebym już do niego nie wracał, tak krzyknął szybko i uciekł do swojego gabinetu. Ale było miło, było miło, że jednak reaguje.

Chciałbym wrócić do tego co było przed wypadkiem, chciałbym skoczyć ze spadochronem

"Wszyscy pytają, czy ten wypadek mnie zmienił. Zadajcie mi to pytanie, jak już wrócę do normalnego życia, w którym będę mógł umyć sobie głowę obiema rękami" - to pańska prośba sprzed trzech miesięcy. Zatem pytam - zmienił czy nie i co.

Już myję głowę obiema rękami, ale ciągle nie wiem. Naprawdę ja jestem już w pracy, ja już funkcjonuję normalnie, już nie trzeba się mną opiekować, już mogę to wszystko robić sam. Ale ja ciągle nie jestem tam, gdzie chciałbym być. To nie jest dla mnie ciągle normalność. Ciągle jestem bardzo słaby, ciągle nie jestem w stanie nawet przyspieszyć kroku, tylko idę takimi małymi, sztywnymi kroczkami do przodu. Jak już dojdę do biura za chwilę, to będę musiał usiąść i odpocząć, a to jest naprawdę krótki spacer. Także jeszcze nie. Ja robię po prostu swoje. Cieszę się, że to ciągle sprawia mi dużą satysfakcję, ale ja ciągle nie jestem normalny, ciągle wracam do tego, co chce.

Pytałam, bo ludzie po takich przeżyciach często mają potrzebę zmiany całego życia, weryfikują swoje cele. Ale rozumiem, jest jeszcze za wcześnie. Na razie największe marzenie to wrócić do sił. Tak?

Tak jest, tak. Chcę wrócić do tego, co było przed 2 września, chcę wrócić do tego, co planowałem, do swoich obowiązków, w tej chwili już się wdrażam wielkimi krokami do tego, co opuściłem. Byłem już na wszystkich swoich komisjach, odbyłem już szereg spotkań z moimi kolegami z komisji, także powoli nabieram wiatru w żagle, ale to jeszcze ciągle nie jest to. Ciągle brakuję mi tej siły. Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, jak ja się dobrze prowadziłem, dobrze się odżywiałem, biegałem, starałem się utrzymywać dobrą formę. To wszystko jest w tej chwili poza moim zasięgiem. Ja chcę wrócić do tego. Chce po prostu znowu być taki atletyczny, móc robić to, co mi się żywnie spodoba nawet. Czy to pobiegać, czy sobie poskakać, pochodzić po plaży czy wyskoczyć z samolotu na spadochronie. Takie rzeczy zawsze mnie interesowały, a one na razie są dla mnie zamknięte. No i chyba będą, jeśli chodzi o skok ze spadochronu. Moja dziewczyna się na to nie zgodzi.

A słucha pan tak bardzo?

Mojej dziewczyny? Jak najbardziej, oczywiście, że słucham.

Widziałem strach w oczach bliskich, nie chcę tego powtarzać

Czyli motor pozostanie poza zasięgiem?

Dopóki moja rodzina nie pozwoli mi na to, ja na pewno sam nie wsiądę. Nie z własnego przekonania, bo jak teraz patrzę na rozpoczynający się sezon motocyklowy to naprawdę bardzo mi smutno, że nie mogę do nich dołączyć, ale nie chcę narażać moich najbliższych na tą traumę, którą przeżyli wtedy. Widziałem ten strach, to przerażenie, tą troskę w ich oczach. Ja nie chcę już więcej nigdy narażać ich na to. Oni na to nie zasługują.

To może pan powinien teraz pomyśleć: "Jarek, nie pracuj tak ciężko, daj sobie spokój, odpocznij, podróżuj, baw się, albo cokolwiek innego"?

Dlaczego?

No, bo w pracy ciężko?

Nigdy w życiu. No w pracy ciężko, ale ja mam fajną pracę, ona sprawia mi dużą przyjemność naprawdę. Te nudne posiedzenia komisji, które czasami trudno wytłumaczyć, co się w zasadzie tam dzieje, to jest mój żywioł. Ja robiłem czasami to samo na wiejskiej będąc jeszcze posłem, ale tutaj to jest bardziej uregulowane, bardziej merytoryczne, ta praca jest bardziej systematyczna i przede wszystkim nie ma tego jazgotu, tego chamstwa politycznego, którego doświadczamy na polskiej scenie politycznej. To mi sprawia dużą przyjemność, że ja mogę robić to, co lubię, a jednocześnie nie być narażony na nieprzyjemności, które się wiążą z prowadzeniem polityki w Polsce.

Rodzina bardziej się teraz troszczy, bardziej się boi?

Nie wiem, to już trzeba ich zapytać. Mam nadzieję, że nie. Będę się starał robić wszystko, żeby już ich nigdy na to nie narazić. Ja teraz chcę, żeby się ze mną cieszyli, mój cel to sprawiać im przyjemność każdego dnia.

To życząc dużo, dużo, dużo zdrowia i szybkiego powrotu i spełnienia wszystkich marzeń dziękuję bardzo.

Do wypadku z udziałem Wałęsy doszło 2 września 2011 roku w miejscowości Stropkowo (Mazowieckie) na drodze krajowej nr 10 Toruń-Warszawa, gdy stojąca na poboczu terenowa toyota włączała się do ruchu. Samochód zderzył się z jadącym drogą motocyklem kierowanym przez Wałęsę. Po wypadku Jarosław Wałęsa w stanie bardzo ciężkim został przetransportowany śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego do Szpitala Wojewódzkiego w Płocku i jeszcze tego samego dnia wieczorem, także śmigłowcem, do warszawskiego szpitala przy ul. Szaserów. Miał wiele złamań, m.in.: kości udowych, miednicy, kości przedramion, uszkodzony został też kręgosłup. W sumie przeszedł 17 operacji.