W Nowej Gwinei papieża witała młoda dziewczyna w skąpym stroju plemiennym. Oficjele watykańscy wstrzymali oddech, a papież kazał jej podejść, przytulił ją i pobłogosławił. To było wspaniałe – wspomina Gian Franco Svidercoschi, autor książki „Historia Karola”, na podstawie której powstał film \'Karol - człowiek, który został papieżem\"

Aleksandra Bajka: Od ponad 40 lat zajmuje się pan Watykanem, śledził pan pontyfikat Jana Pawła II. Kiedy po raz pierwszy pomyślał pan o zrobieniu filmu o papieżu?

Gian Franco Svidercoschi: W połowie lat 70. w moim klubie tenisowym w Rzymie poznałem Jerzego Klugera, który opowiedział mi o swojej przyjaźni z ówczesnym biskupem krakowskim kardynałem Wojtyłą. Potem Wojtyła został papieżem i pomyślałem, że jego przyjaźń z żydowskim chłopcem, ich wspólna młodość i spotkanie po latach jest świetnym materiałem na scenariusz.

Aleksandra Bajka: Czyli początkowo miał to być film o przyjaźni Klugera i Wojtyły?

Gian Franco Svidercoschi: Tak, ale teraz ten watek jest tylko częścią filmu, który powstaną na podstawie mojej książki, opisującej młodość i polskie lata Wojtyły aż do jego wyboru na papieża. Historia życia tak się jednak przeplata i tyle jest w niej podobnych elementów, że zdałem sobie sprawę, że to ważny wątek. Zresztą trudno mówić o życiu Wojtyły bez pokazaniu nazizmu, komunizmu, Holocaustu.

Aleksandra Bajka: Czy ten film jest wierny pana książce?

Gian Franco Svidercoschi: Nie do końca. Jest wiele zdarzeń i postaci wymyślonych, ale zawsze jest wytłumaczenie, dlaczego się pojawiają. Jest tam np. szpieg, a wiadomo, że wokół Wojtyły musieli krążyć jacyś agenci. Ksiądz Tomasz łączy w sobie kilka rzeczywistych postaci. Zamiast Haliny jest Hania. Ktoś kiedyś mi powiedział, że filmy nie mogą być tak tragiczne jak tragiczne może być życie, a opowiedziana przeze mnie historia Karola Wojtyły jest w gruncie rzeczy smutną opowieścią. Reżyser zrobił z tego dobry film fabularny.

Aleksandra Bajka: Czy Watykan domagał się jakiejś kontroli merytorycznej nad filmem?

Gian Franco Svidercoschi: Nie. Chcieli mieć tylko pewność, że film powstanie rzeczywiście w oparciu o moją książkę. Dostaliśmy z Sekretariatu Stanu list, w którym napisano, że wiedzą o produkcji filmu. Znali mnie, więc w pewnym sensie byłem dla nich gwarantem, że nie zostaną przekroczone granice przyzwoitości.

Aleksandra Bajka: A jak został przyjęty przez watykańskich dostojników wątek Hani, która pojawia się w filmie? Na ekranie kilkakrotnie przytula się ona do Karola.

Gian Franco Svidercoschi: Muszę powiedzieć, że ten wątek nikogo nie razi. Wiem nawet dlaczego - dzięki zdolnościom aktorskim Piotra Adamczyka, który świetnie pokazał, że to Hani zależy na Karolu, a on nie odwzajemnia tego uczucia. Reżyser może przerysował ten związek, ale to wszystko na szczęście dzieje się zanim Wojtyła został księdzem. Wiem zresztą, dlaczego Batiatto to zrobił. Chodziło o pokazanie stosunku Karola Wojtyły do kobiet. On miał z nimi naturalny, wspaniały kontakt. Pamiętam, gdy odwiedziliśmy kiedyś Papuę – Nową Gwineę. Papieża witała tam młoda dziewczyna w skąpym stroju plemiennym. Oficjele watykańscy wstrzymali oddech, a papież kazał jej podejść, przytulił ją i pobłogosławił. To było wspaniałe.

Aleksandra Bajka: Produkcja filmu ruszyła w 2004 roku. Montowaliście go, gdy Jan Paweł II był już umierający. Ten tragiczny splot okoliczności wpłynął na sukces tego filmu.

Gian Franco Svidercoschi: To wszystko było niezwykłym zbiegiem okoliczności. Batiatto zabrał się za pisanie scenariusza w lutym ub. roku i spieszył się z realizacją, bo bardzo chciał pokazać swoje dzieło Janowi Pawłowi II. Jeszcze za jego życia zdecydowano, że telewizja nada film w dwóch odcinkach – 18 i 19 kwietnia. Potem okazało się, że akurat w tych dniach odbywało się konklawe. To była świeża żałoba, moment, kiedy wszyscy chcieli mówić o Janie Pawle II, dlatego film obejrzało tak wiele osób.

Aleksandra Bajka: Chciałam na koniec zadać osobiste pytanie. Svidercoschi to polsko brzmiące nazwisko. Czy pana rodzina pochodzi z Polski?

Gian Franco Svidercoschi: Nie wiem za dużo o moich polskich korzeniach. Słyszałem, że Świderkowscy pochodzą z okolic Lwowa. Pradziadek przyjechał prawdopodobnie do Włoch po którymś z nieudanych powstań w XIX w, ale choć szukałem, nie udało mi się znaleźć nikogo o tym nazwisku. Jestem bardzo świadomy tych moich polskich korzeni, stąd moje zainteresowanie Polską.