Słyszałem ludzi wołających z zewnątrz: „Krzysiu, trzymaj się, oni już do ciebie idą”. I tak pomyślałem: „Żebyś ty się chłopie nie mylił, że oni do tego Krzysia dojdą” - mówi Janusz Skulich, szef śląskich strażaków, gość Kontrwywiadu Kamila Durczoka w RMF.

Kamil Durczok: Te obrazy z soboty wciąż tak samo silne, można się oswoić z myślą, że się widziało coś tak strasznego?

Janusz Skulich: Jeszcze nie. To za krótko, to dopiero sześć dni. Nie wiem, czy teraz nie jest ciężej. Presja psychiczna, stres - w tej chwili to najczęściej powtarzam, jeśli ktoś mnie pyta, jak się czuję. Nie wiem, czy ten stres nie jest większy niż tam, w tych dniach. Tamtego uczę się już ponad 20 lat – obsługiwać tamten stres. Tego dopiero od 6 dni.

Kamil Durczok: Kiedy pojawił się pan tam w sobotę, pierwszy obraz, jaki pan zobaczył?

Janusz Skulich: Byłem tam ok. 18. O 18.05 przejąłem dowodzenie akcją, czyli nie minęła jeszcze godzina od momentu, kiedy awaria nastąpiła. Nawet jak to zobaczyłem, nie wierzyłem, że mamy do czynienia z taką tragedią, bo nigdy w historii nie mieliśmy do czynienia z takimi zjawiskami. Ale jak później zorientowałem się, ile ludzi wynosimy stamtąd, jeszcze żywych, jaka to może być liczba tych osób, wiedziałem, że muszą być ofiary śmiertelne, bo informowali mnie strażacy, że dokonują selekcji, już tam na miejscu, ludzi w hali, to wiedziałem, że strażacy sami tego nie obsłużą, sami ratownicy medyczni, że trzeba będzie poprosić o pomoc ratowników górniczych i innych ratowników.

Kamil Durczok: Pierwsza myśl, jaka wtedy panu towarzyszyła?

Janusz Skulich: Wtedy nie myśli się o niczym innym, jak tylko o tym, by zorganizować to przedsięwzięcie ratownicze. To, że rzeczywiście na początku takiego zdarzenia dość chaotycznie to wszystko wygląda, to jest rzecz naturalna i wtedy rolą kierującego jest wprowadzenie porządku i pewnego rytmu tych wszystkich działań, które są prowadzone. Są pewne standardy, kanony tego, czym się w takiej chwili trzeba zająć. Trzeba znaleźć ludzi, którzy zarządzą tą całą akcją, trzeba znaleźć sprzęt, który trzeba sprowadzić na miejsce, trzeba zorganizować zaplecze logistyczne, system łączności i system przekazywania informacji wam (dziennikarzom, przyp. RMF) i ludziom, którzy zostali poszkodowani.

Kamil Durczok: Który moment tej akcji był dla pana najtrudniejszy?

Janusz Skulich: Chyba ta pierwsza faza, kiedy przyjechałem i kiedy mój poprzednik Janusz Ciesielski przekazywał mi informacje o tym, co tam się dzieje – on do tej pory kierował akcją i on mnie wprowadził na halę, w taką strefę, gdzie była największa przestrzeń. Słyszałem tych ludzi spod blachy, słyszałem telefony, które u nich dzwoniły, słyszałem ludzi nawołujących z zewnątrz: „Krzysiu, trzymaj się, wołaj, oni już tam do ciebie idą”. I tak sobie pomyślałem: „Żebyś ty się chłopie nie mylił, że oni tam do tego Krzysia dojdą”.

Kamil Durczok: Wróćmy do tego momentu, w którym musiał pan podjąć decyzję, albo myślał pan o tym, że właściwie nikogo nie da się już uratować. To też była pewnie trudna chwila?

Janusz Skulich: Tak, to rzeczywiście jest bardzo trudny moment. Już tłumaczyłem, tej decyzji nie podejmuje się w jednej chwili, w kilka sekund. To jest proces, który potem, gdy już nabierze się przekonanie, że trzeba tę decyzję podjąć, wydłuża się – jakby oddala się w czasie wykonanie tej decyzji. Tak czy inaczej – ponad 24 godziny strażacy przeszukiwali to miejsce i znaleźli te wszystkie ofiary, o których mówimy.

Kamil Durczok: W tym momencie miał pan już takie poczucie, że nie ma szans; że nie uda się kogoś żywego wyciągnąć? Czy była jeszcze jakaś nadzieja?

Janusz Skulich: Zawsze jest nadzieja. Ratownicy zawsze będą pracować dopóki wszystkie nadzieje nie zostaną rozwiane. Dowódca nie może się jednak kierować emocjami, musi kierować się przesłankami racjonalnymi. Musi ważyć co jeszcze dobrego można zrobić na miejscu akcji. Musi mieć na uwadze to, że nie może narażać życia ratowników, kiedy ma podstawy, by sądzić, że nikogo żywego stamtąd nie wyratuje. Przedwczoraj zdarzył się wypadek strażaka – pierwszy i jedyny w tej akcji. Do tamtej pory ceniłem sobie to, że nikomu nic się nie stało.

Kamil Durczok: Jak tylko skończyła się akcja ratunkowa, skończyła się żałoba, rozpoczęły się spory na temat akcji ratunkowych w ogóle. Gdyby pan powiedział ze swojego punktu widzenia – człowieka, który prowadził akcję ratunkową, jakie najistotniejsze teraz zmiany przepisów trzeba wprowadzić, jak powinna wyglądać pomoc w takich sytuacjach. Co by to było?

Janusz Skulich: Ja już o tym mówiłem. Efekt takiej działalności ratowniczej, tych kilku godzin ma źródło w wieloletniej robocie, którą trzeba wykonać, aby przygotować ten system. Podkreślam to na każdym kroku – ten system budowali moi poprzednicy. Mnie przychodzi kontynuować tylko ten proces. Tutaj na Śląsku zawsze było silne przekonanie, że ratownicy muszą ze sobą współpracować. Nie może funkcjonować odrębnie pogotowie, straż pożarna, policja, ratownicy górniczy, goprowcy. Jeśli chcemy uzyskać nową jakość, podnieść jakość usługi ratowniczej, musimy złączyć te swoje możliwości.