"Nie chciano poczekać godziny, aż moja szwagierka przyjedzie z Wrocławia i zaopiekuje się dziećmi. Nie pozwolono na to, żeby moimi dziećmi zaopiekowała się moja przyjaciółka, która mieszka piętro niżej" - mówi w rozmowie z reporterką Anną Kropaczek samotna matka z Opola, która za długi trafiła do aresztu. "Absolutnie nie mam pretensji do sądu. Mam tylko żal o to, że moje dzieci w środku nocy zostały wyrwane z łóżka. Przecież to są malutkie dzieci! Mają po 2 i 6 lat i zostały oddane do obcej rodziny, której nie znały. Jest to wspaniała rodzina. Jestem im wdzięczna za to, że potrafili zająć się moimi dziećmi w taki sposób, że nie zdawały sobie sprawy z tej sytuacji, jaka wystąpiła. Nie można takiemu dziecku powiedzieć, że mamę zamykają do więzienia, bo ma niezapłaconą karę i idzie siedzieć na 25 dni, bo taki był wyrok."

Anna Kropaczek: Proszę powiedzieć - syn ma 6 lat. Czy on coś mówi teraz o całym zdarzeniu? Jak się czuł widząc, jak panią zatrzymują?

Pani Joanna: W ogóle nie wchodzimy z dziećmi na ten temat. Powiedzieliśmy im, że mamusia jedzie do szpitala, bo się źle czuje, że muszą zostać na noc u cioci i wujka, i że przyjadę po nie na drugi dzień i je odbiorę. No i pojechałam i zabrałam.

Czyli pani następnego dnia, ok. godziny 15 po południu, mogła stamtąd wyjść? Proszę powiedzieć, ma pani wsparcie sąsiadów?

Bardzo duże od sąsiadów, obcych dla mnie ludzi, tak jak ta rodzina. To są dla mnie obcy ludzie. Ale jak przychodzę do nich i słyszę, że oni już zbierali pieniądze, chcieli przekazać je, żebym wyszła z więzienia, to wie pani...

Ci ludzie, do których trafiły dzieci?

Tak. Oni chcieli zbierać kwotę, tak po prostu. Oni tę całą sprawę zgłosili do Trybunału, bo dla nich to było nie do pojęcia, że coś takiego może się u nas wydarzyć, że mogą być takie procedury, żeby dzieci na tym cierpiały.

Zgromadziła się u pani jakaś kwota długu. To wynik jakiejś trudnej sytuacji życiowej?

To był mój błąd, do którego się przyznałam. Taką karę otrzymałam, na taką karę się zgodziłam. I wcale się tego nie wstydzę, bo każdy z nas popełnia błędy. Ja się przyznałam - było to w 2010 roku. Od pani komornik dostałam pismo w 2011 roku, że zostało mi to umorzone, a w 2012 roku przyszli po mnie panie i panowie, mówiąc że jestem osobą zatrzymaną i że muszą mnie doprowadzić do aresztu śledczego.

Sędzia mówił mi, że wysyłane były jakieś pisma do pani, i że podwójnie awizowane pismo jest uznane jako skutecznie doręczone.

Ja wiem, ale nie muszę się na tym znać, że jeżeli jest awizo podwójne i ktoś go nie odbierze, to jest tak jakbym odebrała. Nie znam się na prawie. Jeżeli dostaję pismo od komornika, że jest umorzone postępowanie i jest ta sama sygnatura akt, to gdybym znała się na prawie, to bym poszła chyba z tym i dalej umacniała się w przekonaniu, że faktycznie tak jest, że to zostało umorzone. Ja nie mam tu pretensji do sądu. Mnie tylko chodziło o dzieci, formę i godzinę tego wszystkiego co tutaj się działo.

No właśnie, godzina była późna. Policjanci tłumaczyli w jakiś sposób, że przyszli akurat wtedy?

Nie. Nie było żadnego tłumaczenia. Było tłumaczenie takie, że oni przyszli do pracy, i to, jak mają to wykonać, leżało na biurku. Jeżeli proszę, płaczę, proszę: zostawcie mnie do rana, weźcie sobie ten mój dowód, ja nigdzie z tymi dziećmi nie ucieknę, no bo jak ja bym mogła... Gdybym była przestępcą, to bym uciekła, ale ja się niczego nie boję... Gdybym miała się czego bać, to bym uciekła.