RMF: Dzień dobry. Trzy miesiące temu wrócił pan z drugiej takiej podróży, gdzie pan był w czasie Bożego Narodzenia?

Krzysztof Baranowski: Po przejściu Kanału Panamskiego, a przed minięciem Wysp Galapagos, czyli w pobliżu Ameryki Południowej, ale już na Pacyfiku.

RMF: Czy było tam w okolicy coś, co kojarzy się nam Europejczykom z Bożym Narodzeniem? Oprócz bałwanów oczywiście...

Krzysztof Baranowski: Raczej nie. W ogóle święta w strefie równikowej inaczej wyglądają. Chociażby przez to, że jest ciepło.

RMF: Śniegu nie ma tak samo, jak u nas w Krakowskim Przedmieściu.

Krzysztof Baranowski: Ale w pierwszym rejsie samotnym, kiedy byłem w Australii, akurat spadł śnieg w górach. Byłem wtedy w porcie Hobart, a teraz na morzu.

RMF: Panie kapitanie, a czy była choinka na pokładzie?

Krzysztof Baranowski: Przeszło mi przez myśl, że powinno coś być, ale jakoś się nie złożyło.

RMF: Bombka na bomie na przykład...

Krzysztof Baranowski: Nie, nie było takich elementów świątecznych.

RMF: A nie dekorował pan jachtu z tego powodu?

Krzysztof Baranowski: Nie, żeglowałem pod wiatr w ciężkiej pogodzie, w miarę ciężkiej, tak że nie w głowie mi były jakieś dekoracje.

RMF: W ogóle świąt pan nie zauważył?

Krzysztof Baranowski: Nie, zauważyłem. To jest raczej dekoracja wewnętrzna. To znaczy taka osobista predyspozycja do tego, żeby świętować.

RMF: Jakiś taki nastrój, może kolędowanie. Śpiewa pan sobie czasem, kiedy pan jest sam?

Krzysztof Baranowski: Tak, śpiewam.

RMF: A to były akurat kolędy tego wieczoru, czy nie?

Krzysztof Baranowski: Były również. Przede wszystkim jednak myśl ucieka w stronę bliskich, dość daleko. To było na Antypodach, tak, że taką cechą charakterystyczną może jest to kiedy tutaj ludzie siadali z pierwszą gwiazdką do wieczerzy, to tam była pora lunchu. Zresztą nie jedne święta tak świętowałem. Sukcesywnie zaczynałem od południa, kiedy to był odpowiednik polskiej godziny. Potem była godzina londyńska, czyli czas Greenwich. Potem była godzina amerykańska i z przyjaciółmi w Stanach dzieliłem te święta. Aż wreszcie przychodziła moja pora i nie było z kim tego dzielić.

RMF: Jaka tam była pierwsza gwiazdka, pamięta pan?

Krzysztof Baranowski: Akurat wtedy niebo było zachmurzone, bo sobie sprawdziłem.

RMF: Nie było jej?

Krzysztof Baranowski: Nie było, ale człowiek żyje bardzo blisko gwiazd. Jest to element krajobrazu, bardzo mi bliski, wręcz nieodzowny.

RMF: Czy one są jeszcze potrzebne żeglarzowi?

Krzysztof Baranowski: Nie. W sensie ustalenia pozycji, gwiazdy nigdy nie były dobre do ustalania pozycji na jachcie, który skacze na fali. Więc nawet sekstandem, kiedy się robiło pozycje, to raczej ze słońca. Natomiast dzisiaj z pomocą satelitów nawigacyjnych, to ja po prostu sobie odczytuję pozycję i wiem dobrze jaki, jest mój kurs i prędkość.

RMF: Wróćmy jeszcze do tych świąt, co było chociaż w charakterze karpia? Niech pan nam powie.

Krzysztof Baranowski: W charakterze karpia były sardynki z Łeby, w oleju, bardzo dobre.

RMF: To znaczy puszka, nie łowił pan nic? Tyle ryb dookoła...

Krzysztof Baranowski: Owszem łowiłem w swoim czasie. Nawet złowiłem na Atlantyku naprawdę bardzo dużą rybę. Nie chcę pokazywać jaką.

RMF: I co to była za ryba?

Krzysztof Baranowski: To była koryfena. Co zresztą wyczytałem z odpowiednich podręczników. Bo na rybach się nie znam, na łowieniu też nie, tak że dziwny przypadek, że udało mi się złowić. Około dwóch godzi zajęło mi wyciągniecie tej rybki z wody. A jak już wyciągnąłem i zobaczyłem te piękne kolory; żółty, zielony, niebieski, złoty na rybie nagle umierają i ryba szarzeje. Zrobiło mi się tak nieprzyjemnie i głupio. Oczywiście wyciąłem sobie kawałek do jedzenia, ale co z resztą ryby. Na jachcie nie miałem nawet lodówki, tak że nie było jak tego przechować. I wyrzuciłem ją.

RMF: Nie było karpia na jachcie, były puszki. Tych puszek rozumiem nie było dwanaście?

Krzysztof Baranowski: Było dużo puszek.

RMF: A prezenty, zrobił pan sobie jakiś prezent z tej okazji?

Krzysztof Baranowski: Jakiś sobie zrobiłem, ale nie pamiętam już w tej chwili. W każdym razie. To nie są takie prezenty w formie tego, że coś tam, gdzieś, jakieś...

RMF: Mógł pan zabrać z kraju coś zapakowanego podarowanego przez kogoś.

Krzysztof Baranowski : Nie myślałem o tym. Ja z resztą nie wiedziałem jak te święta wypadną i gdzie czy czasem nie będą to Wyspy Bożego Narodzenia.

RMF: Właśnie, czy był pan na Wyspach Bożego Narodzenia?

Krzysztof Baranowski : Nie, przepływałem obok i one wypadały zupełnie nie na święta.

RMF: Gdzie one są dokładnie panie kapitanie. Przypomnijmy.

Krzysztof Baranowski : To jest w strefie równikowej w pobliżu równika na oceanie Indyjskim pomiędzy Australią a Afryką i tak mi akurat wypadło po Wielkanocy także..

RMF: Zupełnie nie pasowało i nie zajrzał pan po prostu.

Krzysztof Baranowski : A nie zajrzałem bo po prostu chciałem wykorzystać bardzo korzystny pasat na oceanie Indyjskim, pędziłem pod pełnymi żaglami spieszyło mi się więc nie zawinąłem.

RMF: Panie kapitanie wracając do tego Bożego Narodzenia. Czy w kontaktach radiowych czy jakiś innych jakie ma samotny żeglarz ze światem, one się objawiają jakoś czy jest zwiększona aktywność, ludzie są serdeczniejsi?

Krzysztof Baranowski : Nie, zawsze są serdeczni oczywiście w święta jest więcej ludzi w eterze szukających rozmowy i czekających na mnie kiedy się odezwę..

RMF: Usłyszał pan polski głos wtedy?

Krzysztof Baranowski : Tak, nawiązywałem łączności z tym, że z radiem to jest tak, że są pewne pory dobrej propagacji wtedy się można porozumieć, ale czasem jest cisza i żadne moje wołanie nic nie pomoże.

RMF: Panie kapitanie jak to jest z tą samotnością w te najbardziej rodzinne święta. Wtedy najbardziej boli.

Krzysztof Baranowski : Tak, wtedy się bardzo mocno odczuwa brak bliskich, ale na lądzie też ludzie bywają samotni to jest wtedy bardziej przykre.

RMF: Nie zadawał pan sobie wtedy pytania: po co? Co ja tutaj robię. Mógłbym siedzieć z rodziną przy choince.

Krzysztof Baranowski : To prawda, ale ja sobie to pytanie wcześniej zadałem. Jeśli chce się w ciągu jednego roku opłynąć świat dookoła to trzeba chociaż jedne święta poświęcić. Ale właśnie sobie tylko jeden rok po to, żeby sobie zaoszczędzić kolejnych świąt.

RMF: To nie jedyne święta które spędził pan na morzu prawda...

Krzysztof Baranowski : No, jeżeli się dużo żegluje to zdarzają się takie święta właśnie z dala od kraju i to już raz miałem, kiedy płynąłem jako kucharz, młody kapitan, ale w randze kucharza to było to dla mnie olbrzymią egzotyką, że Boże Narodzenia spędzaliśmy w Urugwaju a potem już się przy innych rejsach zdarzało się to częściej.

RMF: Panie kapitanie co budzi takie największe obawy u samotnego żeglarza, czy to jest tak sobie myślę, może obawa o stan własnego zdrowie, czy o sprawność przyrządów czy oto, że będę spał i się rozwalę o jakiś wielki statek ...

Krzysztof Baranowski : To trudno tak mówić publicznie to są bardzo intymne rzeczy ,ale strach jest potworny i strach o to wszystko o czym pan mówił i każdy oddzielnie, oczywiście jak jestem na środku oceanu to ja się nie boję o to że się rozwalę o rafę bo wiem, że tam rafy żadnej nie ma, ale bliżej brzegu to nie bezpieczeństwo jest bardzo realne i trzeba bardzo uważać, ale może być śpiący wieloryb zdarza się przecież można wjechać wieloryb się ocknie machnie ogonem i po jachcie.

RMF: To jest taki cały czas obecny strach. Czy tylko od czasu do czasu go sobie człowiek uświadamia.

Krzysztof Baranowski : Nie jest stale obecny strach tylko czasami on narasta a czasami się uspakaja.

RMF: To znaczy co budzi się pan czasami w nocy z krzykiem?

Krzysztof Baranowski : Tak zdarzało się tak dość często.

RMF: Na lądzie też?

Krzysztof Baranowski : Na lądzie też, ale to jest jakby częścią tej gry. Gorzej jeżeli ja się zachowuję nie właściwie bo bywa tak, że ja się zerwę z krzykiem, ale jeszcze nie całkiem się obudziłem i żyje tym snem, ale w żegludze samotnej to jest charakterystyczne ,że człowiek tak przechodzi ze snu do rzeczywistości w sposób płynny i odwrotnie i czasem nie bardzo wie czy mu się to śni czy tak jest naprawdę i trzeba być bardzo ostrożnym, żeby po prostu nie wyjść na spacer.

RMF: Tak na koniec, to aż się boję zapytać w obliczu tego co pan mówi, ale wydawało nam się, że postęp technologiczny zrobił takie postępy, że teraz już żeglowanie samotne chyba nie jest trudne. Ma się Internet ma się GPS czyli satelitarne namierzanie własnej pozycji. To chyba coś zupełnie innego niż dwadzieścia parę lat temu.

Krzysztof Baranowski : Żaden postęp cywilizacyjny nie wyzwoli człowieka z jego własnej obecności i zagrożenie płynie ze środka. Także człowiek pozostaje sam mimo tych wszystkich udogodnień. A poza tym jak mocniej dmuchnie wiatr antenę zdmuchnie i pozostaje ten prymityw jaki był dziesięć tysięcy lat temu na morzu i ten człowiek jest takim samym człowiekiem jaki był dawniej rzekomo prymitywny ,ale tak nie można mówić.

foto Marcin Wójcicki RMF FM