Od premiery najnowszego epizodu przygód agenta 007 minął zaledwie dzień, ale ja w tym czasie zdążyłem zobaczyć "Spectre" już dwa razy. Po pierwsze - jak na prawdziwego miłośnika angielskiego szpiega przystało - dla przyjemności, po drugie - "służbowo". Od trzech lat mam w swoim repertuarze szkoleniowym wykład pt. "Wpadki arbitra elegancji, czyli o gafach, które popełniał James Bond". Naturalnie, z przymrużeniem oka... Nie będę owijać w bawełnę: drugi raz poszedłem do kina po to, żeby przyłapać Bonda na kolejnych faux pas i towarzyskich niezręcznościach.

REKLAMA

Muszę przyznać, że trochę się rozczarowałem, ale przynajmniej nie dlatego, że nie da się Bondowi wytknąć jednej czy drugiej gafy... W najnowszym epizodzie po prostu nie dostarcza nam zbyt wielu okazji do takiego "polowania". Mam takie wrażenie, że w "Spectre" Bond w końcu wziął się do roboty. Nie przesiaduje w restauracjach, nie bywa w luksusowych hotelach, nie spędza czasu w towarzystwie. Trudno zaś od szpiega, który wykonuje swoje zawodowe obowiązki, oczekiwać taktu i dobrych manier...

Kto tu jest najważniejszy?

Jakiś czas temu pisałem na blogu o precedencji, czyli o tym, kto ma pierwszeństwo przed kim. Bond w tych zasadach orientuje się doskonale. Jak każdy narcyz i egocentryk nie potrzebuje niczyich zapewnień, że odwala kawał dobrej roboty, ale ma przy tym poczucie karności. Pomimo że między nim, a zarządzającym wydziałem MI6 "M" często iskrzy, to i tak odnosi się do pryncypała z należnym szacunkiem per "szefie".

O precedencji pamięta Bond również wtedy, gdy przedstawia sobie osoby, które się nie znają. Tak się dzieje w przypadku, gdy po raz pierwszy spotykają się ze sobą kwatermistrz "Q" oraz dr Magdalena Swann. Prezentacja brzmi tak: "Dr Swann - Q. Q - dr Swann". Bond zwraca się do kobiety i przedstawia jej mężczyznę, a następnie do mężczyzny i przedstawia mu kobietę. W ideale mógłby dodać coś w stylu: "pozwól, że przedstawię".

Przy stole

W "Spectre" Bond je niewiele... Ani kawioru, ani fois gras, ani innych rarytasów. Pije oczywiście martini z wódką, "wstrząśnięte, niemieszane". Razem z dr Swann drinka zamawiają jako apeitif. I słusznie, bo koktajl jest mocno wytrawny. Kiedy kelner zostawia na stoliku tacę z drinkami, Bond sięga po jeden z kieliszków, by podać go swojej partnerce. I tu katastrofa! Bo zamiast chwycić drink za nóżkę, łapie go za rant czarki! I jak tu przyłożyć usta do brzegu kieliszka, opalcowanego przez drugą osobę?

Dress code

Opis garniturów, w których występuje Bond zasługuje na zupełnie oddzielny artykuł. Odnieśmy się więc jedynie do kilku zasad etykiety ubioru, czyli popularnego dress code’u. W ponaddwugodzinnym filmie udało mi się wyłapać tylko jeden błąd. Otóż w pewnym momencie Bond ma za krótki krawat. O wiele za krótki. Końcówka zamiast paska sięga... pępka. Dodajmy, że takie gafy agentowi 007 już się zdarzały, np. w epizodzie "Dr No".

Poza tym Bond to prawdziwy ideał. Przede wszystkim bezbłędnie dopasowuje strój do okazji. Kiedy podróżuje pociągiem po pustyni, ma na sobie jasne spodnie, skórzaną kurtkę w kolorze camel i błękitną koszulę. Na stacji wysiada już jednak w pięknym lnianym garniturze (również w kolorze camel), białej koszuli i brązowym krawacie. W końcu jedzie w odwiedziny... Gospodarzem tego przyjęcia będzie wprawdzie jego wróg - Ernst Stavro Blofeld, ale nie stoi to na przeszkodzie ku temu, by dopełnić zasad etykiety ubioru. Dodajmy jeszcze, że gdy pojawi się na miejscu, brązowy garnitur zmieni na ciemnoszary, prawie czarny. Ostatecznie właśnie wybiera się na popołudniowe przyjęcie, które zapewne skończy się późnym wieczorem. Kończy się... fajerwerkami, jak się Państwo domyślają.

Nie ma epizodu Bonda bez smokingu. W "Spectre" okazją do założenia tego "księcia męskiej szafy" jest kolacja w wagonie restauracyjnym pociągu, którym agent podróżuje z dr Swann. Marynarka smokingu nie jest jednak czarna, tylko biała. Czy Bond założyłby inną, będąc w Maroku, gdzie temperatura i klimat są nieco inne niż w deszczowym Londynie? Nie mógłby! W klapie marynarki czerwony kwiat (jeśli dobrze rozpoznałem, był to goździk). Do tego piękna biała koszula z plisowanym gorsem i oczywiście czarna muszka.

Z dress code’owych ciekawostek warto wymienić kołnierzyki ze spinką, których w tym epizodzie używa Bond. Wprowadza to w jego wizerunek prawdziwie dandysowską nutę! Skoro jednak o kołnierzykach mowa, to na pewno warto podkreślić, jak bardzo różnią się kołnierzyki koszul Jamesa Bonda od tych, które na co dzień widać w sklepowych konfekcjach. Wyłogi są długie, same kołnierzyki wyższe, a przez to po prostu bardziej męskie. To nie to samo, co zinfantylizowane wąziutkie paseczki, wieńczące większość koszul w znanych sieciówkach. Cóż, zapewne nie chodzi o zasady, tylko o oszczędności. Ale nie o tym tutaj...

Bond w przeciwieństwie do polskich polityków nie rezygnuje z poszetki. Ozdobna chusteczka zawsze ma swoje miejsce w brustaszy (kieszonce marynarki po lewej stronie na wysokości klatki piersiowej). Zazwyczaj jest biała i poskładana na sposób prezydencki. Oznacza to, że w efekcie z brustaszy wystaje pasek szerokości jednego centymetra.

Panna Moneypenny


Każdy, kto dobrze zna serię o przygodach 007 wie doskonale, że Moneypenny była i jest najwierniejszą kobietą Bonda. Ustawiam ją w tej roli oczywiście nieformalnie, bo ten stosunek (dodajmy: zawodowy!) nigdy nie znalazł właściwego finału dla damsko-męskich relacji... Zdarzało się, że Bond wręczał kwiaty sekretarce swojego szefa nie jak na dżentelmena przystało, czyli wręczając je do rąk, ale... rzucając nimi w kierunku Moneypenny z odległości dwóch metrów ("Tylko dla twoich oczu").

W najnowszym epizodzie Bond szybkim krokiem podąża przez dziedziniec siedziby MI6. Nie śpieszy się na kolejną misję. Nerwowy chód to efekt wcześniejszej trudnej rozmowy z szefem. Na widok Moneypenny nie raczy przystanąć ani na chwilę! Kroczy dalej. Sekretarka tymczasem goni go z przesyłką, którą chce mu przekazać. Ostatecznie się to nie udaje, bo Bond zamiast paczkę odebrać, rzuca jedynie: "Podrzuć ją do mnie". Do domu, ma się rozumieć! W domu manierami nie nadrabia. Proponuje wprawdzie swojemu gościowi drinka, ale większość rozmowy ze stojącą kobieta spędza... na siedząco! Ona stoi, on siedzi. Dżentelmenowi nie przystoi!

Podsumowując...

Pomyślałem sobie kiedyś, że oprócz wykładu o wpadkach Bonda muszę przygotować jeszcze jeden: o tym, jak 007 przestrzega zasad savoir-vivre’u i etykiety w biznesie. Ten tekst jest wyraźnym do tego przyczynkiem, bo już nie tylko ganię, ale i chwalę. Ale to i tak niczego w mojej wielkiej miłości do Jamesa Bonda nie zmieni...

Niezależnie od tego, że każdy z nas ma swojego ulubionego odtwórcę brytyjskiego agenta (moim jest bez dwóch zdań Pierce Brosnan), na "Spectre" na pewno warto się wybrać. Sam - założę się! - niedługo ruszę po raz trzeci... Udanego weekendu!