Widziałem Marszałek (Marszałkinię) Kopacz w TV. Mówiła: jesteśmy w sercu demokracji. Mówiła w związku z manifestacjami związkowców. Sugerowała - nie ona jedna - że od podejmowania decyzji jest parlament i rząd. Generalnie ma rację. Ale dobrze by było, żeby Marszałkini Kopacz (przecież lekarz) zainteresowała się stanem zdrowia serca demokracji. Na moje oko "serce" nie jest w dobrym stanie. 70% obywateli nie popiera wyraźnie żadnej partii, a rząd obecny składa się z partii, na które głosowało niewiele ponad 20% uprawnionych do głosowania. Dlaczego tak jest ?

Różne ugrupowania (szczególne zasługi ma tu nieboszczka Unia Wolności) zbudowały mury ochronne przed inwazja na parlament intruzów z zewnątrz. Chronią się wysokimi progami wyborczymi (5% to 1,5 mln uprawnionych do głosowania) oraz bardzo obfitym finansowaniem ze środków publicznych. To nie tylko (ani nie głównie) pieniądze na dotowanie partii, ale też pieniądze z kancelarii sejmu i senatu na biura parlamentarzystów i ich kluby. W rezultacie scena polityczna została zamurowana (Palikot się wdarł dzięki prywatnym pieniądzom i skandalom). Głosuje się na tych, którzy są zdolni się pokazać i stają do wyborów. To nie jest "zestaw", który zadowala wyborców, więc wielu nie ma na kogo głosować albo głosuje na "mniejsze zło".

Nie mówię, że rząd nie ma prawa decydować, ale nie powinien też zapominać, że dysponuje słabiutkim mandatem i nie powinien pozwalać sobie na zbyt wiele, a już na pewno na łatwe odrzucanie wniosków o referendum, które zostały poparte przez bardzo licznych wyborców. A już przejawem prawdziwej arogancji była odmowa wszystkich ministrów spotkania się z delegacjami protestujących związkowców.

Wiele nam się po odrzuceniu komunizmu udało. Jednak nowa scena polityczna (i parę innych rzeczy) nie bardzo. Dalsze zmiany są konieczne.