Gdyby ktokolwiek z nas jechał przez miasto łamiąc przepisy i używając przy tym oznaczających uprzywilejowanie sygnałów świetlnych i dźwiękowych - mógłby trafić na 14 dni do aresztu lub zapłacić do 5 tys. złotych grzywny. Służące do tego urządzenia obowiązkowo uległyby przepadkowi, niezależnie od tego, do kogo należą. Chyba, że wieźlibyśmy tak wiceministra obrony.

REKLAMA

Dziś mija tydzień od kolizji, spowodowanej przez kierowcę należącego do Żandarmerii Wojskowej BMW, przewożącego z BBN do MON wiceministra Bartosza Kownackiego. Badająca zdarzenie żandarmeria ukarała sprawcę kolizji mandatem, sam wiceminister za kolizję publicznie przeprosił i niemal równie często jak słowo "przepraszam" powtórzył zaklęcie "sprawę uznajemy za zamkniętą". Niestety dla Ministerstwa Obrony sprawa wcale zamknięta nie jest, bo mandat za spowodowanie kolizji to tylko jeden z elementów nieprawidłowości, jakie ujawnił wypadek z 29 marca.

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Kolizja rządowej limuzyny w Warszawie



Nie mieli prawa jechać na kogutach

Prawo do korzystania z możliwości łamania przepisów ruchu drogowego przysługuje pojazdom uprzywilejowanym tylko w trzech sytuacjach. Art. 53 w pkt 2 Kodeksu drogowego pozwala na to wyłącznie wtedy, kiedy pojazd uczestniczy:

a) w akcji związanej z ratowaniem życia, zdrowia ludzkiego lub mienia albo koniecznością zapewnienia bezpieczeństwa lub porządku publicznego albo

b) w przejeździe kolumny pojazdów uprzywilejowanych,

c) w wykonywaniu zadań związanych bezpośrednio z zapewnieniem bezpieczeństwa osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe, którym na mocy odrębnych przepisów przysługuje ochrona.

Jadący z jednego biura do drugiego wiceminister obrony ani nie ratował życia, ani nie jechał w kolumnie pojazdów, ani nie jest osobą ochranianą. Ministerstwo Obrony Narodowej w odpowiedzi na to ostatnie, "c)" odpisało:

Sekretarz Sanu w Ministerstwie Obrony Narodowej Pan Bartosz Kownacki nie jest ochraniany przez Żandarmerię Wojskową na mocy rozporządzenia w sprawie osób, w stosunku do których Żandarmeria Wojskowa wykonuje czynności ochronne, oraz zakresu i trybu współdziałania Żandarmerii Wojskowej z Biurem Ochrony Rządu (Dz.U. 2001 nr 157 poz. 1863) i może poruszać się samochodami Żandarmerii Wojskowej.

/ RMF FM/Bartłomiej Eider / RMF FM
/ RMF FM/Bartłomiej Eider / RMF FM
/ RMF FM/Bartłomiej Eider / RMF FM
/ RMF FM/Bartłomiej Eider / RMF FM
/ RMF FM/Bartłomiej Eider / RMF FM

Wnioski? Nie ma!

Od pięciu dni zadajemy Żandarmerii Wojskowej pytania o konsekwencje złamania zasad poruszania się pojazdów uprzywilejowanych przez kierowcę wiceministra Kownackiego. Rzecznik żandarmerii jeszcze w piątek prosił o cierpliwość. W tym tygodniu nie odbiera już od nas telefonów. Samo Ministerstwo Obrony Narodowej kolejny dzień nie odpowiada na mailowe zapytanie o wnioski, wyciągnięte z bezprawnego korzystania z kogutów przez auto Żandarmerii. Jego kierowca jest pracownikiem MON, to MON podlega Żandarmeria Wojskowa, to wreszcie w MON Bartosz Kownacki jest sekretarzem stanu.

I to on następnego dnia po kolizji uznał sprawę za zamkniętą.

Kaczyński: nieprawidłowość, trzeba wyciągnąć wnioski

Kownacki nie ratował życia, nie jechał w kolumnie ani nie był ochraniany, a tylko w tych wypadkach jego auto mogłoby jechać na sygnale. Sprawa jest tak oczywista, że nie miał w tej sprawie wątpliwości także prezes Prawa i Sprawiedliwości, który w piątkowej rozmowie RMF jasno oświadczył "Jeżeli na przykład wiceminister jedzie z sygnałami - nie ma takiego prawa - no to jest to nieprawidłowość, i trzeba z tego wyciągać wnioski".

Twoja przeglądarka nie obsługuje standardu HTML5 dla video

Jarosław Kaczyński: Jeśli wiceminister jedzie z sygnałami, a nie ma do tego prawa, to trzeba wyciągnąć wnioski



Co powinno się stać?

Kodeks drogowy rozstrzyga, że kierowca wiceministra Kownackiego nie miał podstaw do korzystania z przywilejów i łamania przepisów podczas przejazdu z nim przez miasto. Za spowodowanie kolizji został ukarany jak każdy, jednak z pominięciem znacznie cięższego złamania przepisów, opisanego w rozdziale "Wykroczenia przeciwko bezpieczeństwu i porządkowi w komunikacji" kodeksu wykroczeń.

Chodzi zwłaszcza o Art. 96a. § 2. "Kto, nie będąc do tego uprawnionym, używa w pojeździe sygnałów świetlnych w postaci niebieskich lub czerwonych świateł błyskowych albo sygnału dźwiękowego o zmiennym tonie, podlega karze aresztu do 14 dni albo grzywny".

Mały i duży problem

Mówiąc wprost, mandat karny za spowodowanie kolizji (co może się przytrafić każdemu i z reguły nie dzieje się umyślnie) to najmniejszy problem związany ze zdarzeniem sprzed tygodnia.

Znacznie większym kłopotem (i zagrożonym wyższą karą) jest nieuprawnione używanie syreny i "kogutów". Tego nie da się raczej zrobić nieumyślnie. Kierowca wiceministra łamał przepisy z pełną świadomością że to robi, i trudno uwierzyć, że Bartosz Kownacki - także kierowca - nie wiedział, że tak się właśnie dzieje.

Chyba, że uznamy, że kierowca wiceministra obrony nie wiedział, czy wolno mu używać syreny i "kogutów", a pochłonięty pracą Kownacki nie zauważył, że auto którym właśnie jedzie wyje i mruga światłami. I nie zadał sobie pytania, dlaczego tak jest, skoro ani nie śpieszy nikomu na ratunek, ani nie jedzie w kolumnie, ani on sam nie korzysta z ochrony.

Nawet jednak jeśli tak było - w sprawie odpowiedzialności to nic nie zmienia.

Przepadek "kogutów"- obowiązkowy

Auto żandarmerii to nie samochód zwykłego śmiertelnika z syreną strażacką z demobilu i niebieskim wiadrem z mrugającą żarówką w środku na dachu. Już samo posiadanie podobnej instalacji wiąże się jednak z zagrożeniem karą grzywny. Należące do żandarmerii BMW mogło wprawdzie mieć zainstalowane urządzenia sygnalizujące uprzywilejowanie, problem jednak w tym, że po kolizji sprzed tygodnia - powinno je stracić.

§ 3. Artykułu, nakazującego karanie osób, posługujących się nielegalnie syrenami i "kogutami" na drodze mówi bowiem, że "Urządzenia lub elementy oznakowania, o których mowa w § 1 i 2, podlegają przepadkowi, choćby nie stanowiły własności sprawcy".

Choć więc BMW należy do Żandarmerii, która może syren i "kogutów" używać, ich bezprawne użycie obowiązkowo powinno się skończyć ich demontażem i przepadkiem. To, że auta nie prowadził żandarm, nie ma tu znaczenia: "choćby nie stanowiły własności sprawcy" mówi o tym dobitnie i jasno.

I co? I nic!

Powyżej przedstawiłem fikcyjny rozwój wypadków, jaki powinien mieć miejsce, gdyby w sprawie kolizji z 29 marca zechciano stosować się do obowiązujących przepisów. Rzeczywistość, kreowana wokół nich w MON jest jednak silniejsza. Zdanie "W mojej ocenie sprawa jest zamknięta" wiceministra obrony jest też w tej rzeczywistości ważniejsze nie tylko od jasnych przepisów, ale nawet od "jest to nieprawidłowość i trzeba z tego wyciągnąć wnioski" - zdania prezesa PiS.

(mpw)