Śniło mi się, że przyjeżdżam do kraju, gdzie korzystny biznes jest gigantycznym problemem a władza - fasadą. Kiedy docieram do tego, co się za nią kryje - odkrywam, że absolutnie nikomu nie można tu ufać. I że władzę daje tu zwykły dyktafon.

REKLAMA

Sny jednocześnie odzwierciedlają i zniekształcają rzeczywistość. Bywają precyzyjne w szczegółach i powierzchowne w tworzeniu pełnego obrazu. Albo odwrotnie. Pal diabli opis, wszyscy wiedzą jakie bywają sny. Czasem śni się po prostu, że jest się kimś innym. Jak mnie dzisiaj.

Kim jestem

Wykonuję w tym śnie dziwny zawód - organizuję wielkie i kosztowne budowy. Jestem jednym z nie najniższego szczebla dyrektorów w austriackiej firmie deweloperskiej, prowadzącej projekty budowlane w całej Europie. Należę do ludzi, odpowiedzialnych za taki projekt od początku: zajmuję się inżynierią finansową inwestycji, uzyskiwaniem pozwoleń, przychylności lokalnych władz, koordynacją działań inwestorów, zamawianiem projektu, planowaniem etapów budowy itp. Zakładam spółki, ustalam udziały, rozliczam faktury, godzinami ślęczę z prawnikami nad papierami. Negocjuję i uzgadniam. Pozyskuję zaufanie, urabiam, przekonuję, perswaduję, obiecuję. Przygotowuję, a potem rozliczam i realizuję umowy. Ta część snu jest dość męcząca.

Ale dla miejscowych jestem kolejnym krawaciarzem z Marriotta, Sheratona czy Hyatta.

Projekt

Dogaduję się z Prezesem, reprezentującym jakąś dziwaczną spółkę, która od czasów komuny ma wartą miliony działkę w środku miasta i zarząd wyglądający na grupę figurantów. Jest trochę groteskowo, bo Prezes jest właściwie szefem partii rządzącej, a dla części Polaków jest prezesem wszystkiego. A mimo to formalnie jest szeregowym posłem. Skromny człowiek. Od razu podkreśla, że zależy mu, żeby jego udział w sprawie nie wyszedł na jaw. Taka sytuacja.

Ustalamy zasady współpracy i zaczynam serię spotkań, maratony konferencji uzgodnień, targi z architektami itp. Nuda.

Moja macierzysta firma współpracuje w Wiedniu z kancelarią, która ma też biuro w Warszawie. W budynku Rondo 1, a jakże. Maniakalnie pokazują ten budynek w filmach o prawnikach.

Na zlecenie Wiednia ci z Warszawy zaczynają pracę dla firmy, którą tu zakładam. Tak robimy ten biznes: międzynarodowy moloch nie prowadzi inwestycji sam. Zakłada spółki z miejscowymi firmami, i to takie spółki realizują projekt. Lokalne interesy obsługują lokalni prawnicy, bo znać trzeba lokalne prawo.

Całkiem przytomnie to zorganizowane jak na sen.

Spółki realizacyjne są jawne, mniej jawne, na gębę, rejestrowane to tu, to tam - różnie. Czasem partner unika rozgłosu, czasem podatków. Ja jestem elastyczny, liczy się efekt. Panama Papers? No właśnie. Założyłem dziesiątki spółek, część z ludźmi, od których na pewno nie kupiłbym używanego samochodu. W niektórych wciąż jestem członkiem zarządu. Na Cyprze to nawet czasem bywam.

Prezes

Dziwny facet, nawet jak na polityka. Niby zwykły poseł, ale podobno jak minister ma problem z premierem, to idzie do Prezesa, i potem premier robi się malutki, albo zostaje nim ktoś inny. Nie jestem pewien, czy akurat to mi się śniło, czy zwyczajnie już to widziałem.

Śmieją się tu, że jak prezydenta nie ma w sekretariacie Prezesa, gdzie podobno wiecznie siedzi, bo go nie wpuszczają do gabinetu, to Prezes każe go wezwać. I też nie wpuszczać.

Rozmawiało się z Prezesem fajnie, kilkadziesiąt razy się widywaliśmy, ale potem coś się popsuło i mówi mi nagle, że wstrzymujemy projekt. Że jakieś wybory, jakiś Śpiewak... Que?!

Po tym wszystkim?!

Trochę się uniosłem, ale OK, trudno. Chcesz, to zamknijmy sprawę, tu są rachunki - mówię.

A on mi na to, że bez umowy - ani grosza! I że najlepiej by było, jakbym poszedł do sądu. Będzie roszczenie - zapłacę, przecież bym nie oszukiwał - mówi.

Nosz ty..!

I jednocześnie mówi, że ja to do sądu, ale z tymi prawnikami, pracującymi dla mnie, to on się może nawet dogadać sam, żeby nie byli stratni. Pewnie, na jego miejscu też bym wolał nie zadzierać z działającą na całym świecie kancelarią, w której za godzinę pracy partner dostaje od 500 euro wzwyż.

Lekcje

Sen robi się bury i dynamiczny. Nie dość, że nikt tu nie pamięta mojego nazwiska, to jeszcze po półtora roku przygotowań, dziesiątkach umów i kilkuset spotkaniach - taki numer?

Na szczęście ten jakiś kuzyn-pociotek z Polski, który mnie w to wszystko wciągnął i prowadzał do Prezesa kiedyś opowiedział mi najnowszą historię tego kraju. Pamiętając ją kiedy dostałem do zrobienia ten polski projekt - natychmiast kupiłem zgrabny dyktafonik, bez którego w zasadzie nie robiłem tu nic. Po nieudanym projekcie zostały mi kilometry taśm i całe doby nagrań kolejnych rozmów.

Zaczynam jazdę

Znaleziony przez Google hasłem "taśmy nagranie adwokat" kawał chłopa dawno już nie był wicepremierem, a to tutaj jakaś towarzyska niezręczność. Bardzo motywująca do pracy - gość bierze się do roboty, składamy doniesienie do prokuratury.

Opublikowanie tylko jednej z rozmów z Prezesem wywołuje telefon z Wiednia "miałeś tam wieżowce stawiać, a nie mieszać w polityce" mówią. "Pewnie, ale tutaj akurat inaczej się nie da" - odpowiadam.

Dzisiaj ludzie Prezesa kolejny dzień stają na głowie, żeby zbagatelizować sprawę. Dokładam kolejną taśmę. Wchodzą jak w paszczę lwa.

Prezes nie klnie, nie pije, dba o formalności - triumfują - czyli nic się nie stało. Kapiszon, ja cię nie mogę. Nabierają przekonania, że najgorsze minęło. Prezes obroniony, a skoro tak, to i nikomu z "naszych" nic nie grozi. Przykrywają kłopot po swojemu, jakimiś zatrzymaniami, zarzutami w innych sprawach. Myślą, że najgorsze minęło.

Niedoceniony

Przeglądając gazety i internet patrzę sobie na półkę, na której mam nagrania grubo ponad 100 rozmów, spotkań, uzgodnień, konsultacji. A na nich obietnice, zobowiązania, wyznania i oczekiwania różnych ludzi, z którymi spotykałem się przez prawie 1,5 roku.

Wiecie jak drzwi i serca otwiera potwierdzone powołanie się na Prezesa?

Na przykład serca ministrów i wiceministrów, z którymi rozmawia się reprezentując plany Srebrnej? Kiedy wiedzą, że mają przed sobą osobę wtajemniczoną i realizującą wolę Prezesa? Kandydatów na funkcje wybieralne? Radnych? Prowincjonalnych dresiarzy na stanowiskach z politycznego nadania, zakompleksionych frustratów szukających swojej szansy? Dyrektorów w urzędach? Prezesów banków, chcących okazać wdzięczność? Zwykłych donosicieli, lizusów i chcących zarobić geszefciarzy?

Oni chyba naprawdę nie doceniają tego, że na półce stoi udokumentowany, podręcznikowy obraz patologii na styku państwo-biznes. Na wszystkich szczeblach, na których uzgadnia się inwestycję wartą prawie 1,5 miliarda. Kiedy się wszystko wyda, wicepremier-intelektualista nazwie to pewnie nowatorskim podejściem do partnerstwa publiczno-prywatnego, albo jakoś tak. Wątpię, żeby im to pomogło. Tu nie chodzi o Prezesa, tu chodzi o całość.

Na chybił trafił sięgnąłem po kolejne nagranie. O, pamiętam. To tutaj płaszczy się ten X. Na następnym Y mówi, że X jest złodziejem, a na kolejnym Z zapowiada, że za drobną opłatą załatwi ustawę, która rozwiąże problemy z pozwoleniami.

Po dość burzliwej nocy budzę się jednak uspokojony.

Przy goleniu pogodnie się do siebie uśmiecham.