Fakt, że mający promować Polskę jacht Polskiej Fundacji Narodowej ma złamany maszt i od trzech tygodni stoi przy amerykańskim nabrzeżu, jest przykry, ale zrozumiały. Nie jest natomiast zrozumiałe, że PFN nawet po jego ujawnieniu nadal unika udzielenia w tej sprawie jakichkolwiek informacji.

REKLAMA

Mówiąc najoględniej Polska Fundacja Narodowa nie ma dobrej prasy. Jedną z przyczyn jest brak elementarnych umiejętności komunikowania się z otoczeniem, a sprawa usterki należącego do PFN jachtu jest kolejnym tego przykładem.

Do złamania masztu "I Love Poland" doszło 22 kwietnia. Każdy zapewne żeglarz przyzna, że podobne wypadki mogą się na morzu zdarzyć. Nie każdy jednak jacht obserwowany jest z taką uwagą jak ten, bo ten akurat jacht MA BYĆ obserwowany. Taka jest jego misja, związana z promowaniem Polski. To, że realizowana nieudolnie i infantylnie przez np. cumowanie go przy nabrzeżu, gdzie jego wymalowaną wołami na kadłubie nazwę mogą zobaczyć pasażerowie innych statków, to przy tym szczegół.

Naturalna ciekawość...

Kiedy tak szczególny, bo promujący cały kraj jacht znika, dość naturalne wydaje się, że kogoś zainteresują powody. Tą osobą był amerykański korespondent RMF FM Paweł Żuchowski, który odnalazł unieruchomiony jacht zacumowany przy nabrzeżu w stanie Rhode Island. To dzięki niemu wiemy, że "I Love Poland" ma złamany przez usterkę takielunku maszt, wymaga wyciągnięcia z wody i dokonania napraw na lądzie, a do tego potrzebne są części, które będą sprowadzane z... Nowej Zelandii. Wiemy też, że nic się nikomu nie stało, załoga nie popełniła błędu a zawiódł po prostu sprzęt. To się zdarza, podobnie jak zainteresowanie tymi wydarzeniami.

... i nienaturalny unik

Zamiast stawić temu zainteresowaniu czoła i wyjaśnić, co się stało, PFN zamyka jednak oczy i jak dziecko udaje że sprawy nie ma. Wysłane do Fundacji maile pozostają bez odpowiedzi, telefonu podanego jako właściwy do kontaktów z prasą nikt nie podnosi. Czy właściciel jachtu sądził, że podobny wypadek w XXI wieku się nie wyda? Czy PFN ma coś do ukrycia? Co, jeśli to jedno z wydarzeń, na które nie ma się wpływu, bo coś prostu nawala, łamie się i uszkadza kadłub?

Innymi słowy - dlaczego zamiast uczciwie przedstawić sprawę, Polska Fundacja Narodowa ukrywa ją przed obywatelami kraju, który jacht ma promować?

A wystarczyło tak niewiele

Mówiąc wprost: gdyby Fundacja po wypadku, w którym nikt przecież nie ucierpiał, wydała ogólnikowy komunikat o "potrzebie dokonania niezbędnych napraw" wartego 900 tysięcy euro jachtu - prawdopodobnie zostałoby to przyjęte ze zrozumieniem.

Gdyby taki komunikat tworzył ktoś umiejący przekuć drobną w sumie wpadkę w sukces - może nawet wspomniałby o budzącej podziw postawie załogi, przeprowadzeniu na otwartym morzu ryzykownej, ale profesjonalnej akcji ratunkowej, samodzielnym wybrnięciu z opresji dzięki wyjątkowym talentom Polaków itd.

PFN nie tylko jednak nie przedstawiła nikomu "podrasowanego" obrazu sytuacji, ale też żadnego innego. Dała się złapać w sytuacji, którą sama mogła i powinna opisać na własnych warunkach już kilka tygodni temu i nawet, kiedy zrobił to już ktoś inny - nadal udaje, że jej nie ma.

Szkoda. Wybrnięcie z kłopotu nie było ani trudne, ani kosztowne.

Nie tylko nie byłby wtedy przypominany okazjonalny dowcip (że to tacy gamonie, że gdyby organizowano mistrzostwa świata w nieudolności - zdobyliby tytuł wicemistrzów. Dlaczego nie mistrzów? Bo to tacy gamonie...), ale sprawy w ogóle by nie było.