Jeśli jest prawdą, że autorem anonimowych antysemickich wpisów jest sędzia – to źle. Jeśli sędzia taki awansuje i zostaje członkiem KRS – to bardzo źle. Ale jeśli nikt nie poczuwa się do odpowiedzialności za to, że taka sytuacja w ogóle jest możliwa – to znak, że możliwe jest nawet to, co niewiarygodnie kompromitujące.

REKLAMA

Warto uświadomić sobie ogrom kompromitacji dotykającej polski wymiar sprawiedliwości, jeśli okaże się, że osoba mianowana na sędziego, a więc jak wymaga prawo "nieskazitelnego charakteru", w istocie jest autorem anonimowych wpisów o nienawistnym, antysemickim ( i nie tylko) charakterze. Rzecz bowiem nie tylko w niestosowności tych wpisów, a wręcz w oczywistym złamaniu nimi prawa.

Prosto z KRS do więzienia?

Art. 257 Kodeksu karnego głosi wprost: Kto publicznie znieważa grupę ludności albo poszczególną osobę z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej albo z powodu jej bezwyznaniowości lub z takich powodów narusza nietykalność cielesną innej osoby, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.

Każdy, kto decyduje się na zamieszczanie nienawistnych, wymierzonych w inne narody treści, powinien o tym wiedzieć. Z pewnością zaś wie to sędzia, orzekający w sprawach karnych. I pewnie właśnie dlatego wpisy typu "Podły, parszywy naród, nic im się nie należy" sędzia umieszczał w sieci anonimowo, najwyraźniej przekonany, że zapewni mu to bezkarność.

Jeśli tak jest rzeczywiście, sędzia wydający wyroki w imieniu Rzeczypospolitej świadomie łamał prawo, za co grozi mu trzyletnia odsiadka, a żeby jej uniknąć - używał pseudonimu.

Nie to jednak jest najgorsze.

Immunitet - i wystarczy!

Prokuratura już kilka lat temu miała zidentyfikować autora przytoczonego wpisu jako wskazanego z imienia i nazwiska sędziego, używającego w sieci stałego pseudonimu. Kolejnych kroków jednak nie podjęła. Gdyby nastąpiły, musiałyby polegać na wystąpieniu o uchylenie sędziemu immunitetu, bo dzięki niemu sędzia nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej bez zezwolenia właściwego sądu dyscyplinarnego. Nic takiego się jednak nie stało.

W efekcie zidentyfikowany przez prokuraturę z imienia i nazwiska sędzia, podejrzany o przestępstwo zagrożone trzyletnią odsiadką nie był niepokojony przez nikogo. Następstwa tego z kolei są takie, że dzięki temu mógł m. in. skutecznie ubiegać się o powołanie do Krajowej Rady Sądownictwa.

Jak to możliwe?

Mechanizm jest banalnie prosty: przepisy ustawy o KRS nakazują zasięgnięcie opinii o kandydacie u jego przełożonych. Jeżeli ci wiedzą o toczącym się postępowaniu dyscyplinarnym lub karnym - informują o tym marszałka Sejmu. W tym jednak wypadku nie wiedzieli, ponieważ nikt nie złożył wniosku o uchylenie sędziemu immunitetu ani nie zgłosił im chęci postawienia mu zarzutów. W Ministerstwie Sprawiedliwości z kolei sprawdzane jest jedynie to, czy sam kandydat i osoby, które udzieliły mu poparcia mają status sędziego. I tyle.

O kandydatów na ławników Sądu Najwyższego np. pyta się także Komendanta Głównego Policji. W wypadku sędziego, starającego się o miejsce w KRS, rekomendującej sędziów do Sądu Najwyższego - nikt tego nie żąda.

A prokuratura?

To chyba najbardziej zastanawiające. Instytucja, która miała zidentyfikować hejtera jako sędziego od kilku lat podlega temu samemu człowiekowi, który sprawuje nadzór nad sądownictwem. Teoretycznie więc informacje prokuratorów o sędzim-hejterze powinny być znane Zbigniewowi Ziobro, który w oczyszczanie sędziowskiego stanu włożył przecież sporo energii. Jak to możliwe, że skupienie w jednym ręku funkcji Prokuratora Generalnego i ministra sprawiedliwości nie uchroniło obu tych instytucji od kompromitacji?

Zbigniew Ziobro od podległych sobie prokuratorów powinien przecież wiedzieć o postępowaniu ws. podejrzeń o popełnienie przestępstwa przez jednego z sędziów. Zamiast jednak zrobić z tej wiedzy użytek, i wypalać zło rozżarzonym żelazem Zbigniew Ziobro jesienią 2017 osobiście tego sędziego... awansował na stanowisko prezesa sądu okręgowego.

Kali ukraść - dobry uczynek?

O antysemickich wpisach sędziego nie wspomniano też w głośnej wówczas kampanii "Sprawiedliwe Sądy", piętnującej np. najdrobniejsze nawet przestępstwa kradzieży, dokonywane przez sędziów. Opisywany w niej sędzia-złodziej kiełbasy za 6 PLN został za to jednak ukarany i nie orzekał od 2006, a kiedy kampania ruszyła - już nie żył. Sędzia-antysemita jednak nadal orzekał, i pozostaje sędzią do dziś.

Warto też porównać porównać np. zagrożenie proponowanym przez policję mandatem 200 PLN za kradzież spodni z zagrożeniem do 3 lat więzienia za publiczne znieważanie innych narodów.

Czy z tego zestawienia nie wynika, że gromadzone w jednym ręku informacje o sędziowskich niegodziwościach traktowane były wybiórczo? W zależności od tego, kto dopuścił się łamania prawa?

Gdzie jest błąd?

Najprostszymi i najpowszechniej stosowanymi wyjaśnieniami podobnych skandali są niedostatecznie precyzyjne prawo i niewiedza tych, którzy mogli i powinni, ale nie zrobili tego, co należy.

Od prawa nie można jednak wymagać, żeby drobiazgowo regulowało najoczywistsze zachowania. Gdyby tak było, to każdego kandydata do każdego istotnego stanowiska należałoby poddawać procedurze sprawdzenia we wszystkich jednostkach policji, fiskusa i prokuratury w kraju. To absurd.

Jeśli jednak istnieją instytucje, gdzie zbiegają się informacje, które mogą uchronić np. system organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości przed kolejnym blamażem, to od nich właśnie należy oczekiwać działania wtedy, kiedy autor hejterskich, anonimowych i przestępczych treści robi w nich karierę.

I co mu zrobią?

Jeśli, jak podkreślam, dość oczywiste doniesienia nt. sędziego-hejtera w KRS miałyby się potwierdzić, wyciągnięte wobec niego konsekwencje mogą być... krępująco żadne. Krajowa Rada Sądownictwa może go pozbawić zaledwie funkcji zastępcy swojego rzecznika prasowego. Z samej KRS usunąć go nie może ani Rada, ani Sejm, który go do niej wybrał. Sędzia może jedynie zrezygnować sam, ewentualnie utracić funkcję przez wydalenie z sędziowskiego stanu.

Do złożenia urzędu sędziego bez jego woli może jednak doprowadzić dopiero postępowanie dyscyplinarne i ew. skazanie, co może trwać długie miesiące.

Bo takiego niebywałego przypadku prawo nie przewidziało. A jednak to możliwe.