Nikt jeszcze nie wie, na czym będzie polegał "plan B", mający pozbawić stanowiska prezesa NIK Mariana Banasia. Cokolwiek to jednak będzie, stanie się tylko kontynuacją żenującego widowiska, jakie dotąd zafundowali nam rządzący w sprawie, której sami są winni.

REKLAMA

Marian Banaś miał być postacią kryształową. Potem okazał się bodaj osobą nieco mniej kryształową, ale za to pancerną. Rządzący wybrali go na prezesa NIK 30 sierpnia, także głosami prezesa PiS i ministrów nadzorujących służby. Mariusz Kamiński, Maciej Wąsik i Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro radośnie gratulowali Banasiowi wyboru.

Kilka tygodni później do powszechnego obiegu weszło jednak proste zdanie, wygłoszone przez bogato wyposażonego w sygnety pracownika hotelu na godziny. Zakłopotany nagabywaniem przez dziennikarzy człowiek ów oświadczył: "To może ja zadzwonię do Banasia!".

Telefon zabójczy dla kariery

To wpadające w ucho zdanie zaczęło zmieniać wizerunek posągowego urzędnika. Do tego stopnia, że rządzący politycy zaczęli zwracać uwagę, że przecież Marian Banaś wcale nie jest politykiem ani nawet członkiem Prawa i Sprawiedliwości. Co więcej, u niektórych doszło wręcz do znaczącej rewizji poglądów na jego kryształowość.

I nadzorowane przez radośnie w sierpniu uśmiechniętych panów Kamińskiego i Wąsika służby zakończyły kontrolę pana Banasia, kierując do podwładnych - także w sierpniu serdecznie Banasiowi gratulującego - pana Ziobry zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa.

Następnie popierający w sierpniu pana Banasia panowie Kaczyński i Kamiński w rozmowie z prezesem NIK "wyrazili oczekiwanie złożenia dymisji z zajmowanej funkcji".

Dokładnych powodów takiego oczekiwania nie wyrażono.

Nie wiadomo...

Co w tej rozmowie wyraził Marian Banaś - także nie wiadomo. Jest jednak faktem, że dymisji prezes NIK dotąd nie złożył. Termin ultimatum miał upłynąć w piątek - co Marian Banaś skwitował oświadczeniem, że decyzja o dymisji "nie zapadła" - potem w poniedziałek do północy. Teraz stanowisko PiS mówi o oczekiwaniu rezygnacji "w tym tygodniu".

Oczekiwanie stopniowo wzmacniane jest a to zwolnieniem syna p. Banasia z Pekao S.A., a to właściwie natychmiastowym wszczęciem ws. Mariana Banasia śledztwa. W innych przypadkach podobna decyzja następuje czasem po wielu miesiącach albo wręcz nie ma jej nigdy.

Premier, który w powołaniu niesprawdzonego przez służby człowieka na ministra finansów, a potem na szefa NIK, nie widział niczego niestosownego, po lekturze raportu CBA zapowiedział, że jeśli Banaś nie zrezygnuje - uruchomiony zostanie "plan B".

Czym jest "plan B" - nie wiadomo. Jego efektem ma być odwołanie szefa NIK, co jest zadaniem ambitnym. Obecne prawo takiej możliwości nie daje, PiS chce więc prawo zmienić. Niestety, żeby doprowadzić do odwołania, nowe prawo musiałoby działać wstecz, a to niedopuszczalne. Innym "planem B" mogłaby być zmiana Konstytucji - jednak i ona miałaby tę samą wadę.

Niewiarygodne

Wszystko to brzmi jak opis wydarzeń w groteskowym państwie, w którym nikt za nic nie odpowiada:

Marian Banaś nie odpowiada za nic, bo niczego mu przecież nie udowodniono. Nie wiadomo zresztą, za co miałby odpowiadać, bo oczekiwania dymisji politycy PiS publicznie nie uzasadnili.

Premier Morawiecki nie odpowiada za powołanie na ministra finansów osoby, wobec której w chwili nominacji trwała jeszcze kontrola służb.

Minister Kamiński nie odpowiada za to, że służby nie zapobiegły powołaniu na ministra finansów, a potem szefa NIK, osoby, wobec której same skierowały później do prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstw.

Posłowie nie odpowiadają za to, że wybrali na prezesa NIK osobę, co do której nie mieli pewności, że spełnia potrzebne do pełnienia tej funkcji warunki.

Marszałek Sejmu nie odpowiada za wyłączenie mikrofonu posłowi, który przed wyborem Banasia pytał o to, co parę tygodni później zawaliło się rządzącym na głowę.