Papież Franciszek - jak twierdzą niektórzy - wcale nie zrezygnował z mówienia o moralności, przypomniał jednak także (z impetem) o czymś, co w Europie zeszło ostatnio na plan pięćdziesiąty drugi: polecił zreanimować wiedzę o nauce społecznej Kościoła (KNS) - pisze Szymon Hołownia na Stacji7.

REKLAMA

Dziwne to nie jest, że akurat Europa KNS ma w nosie, nie rozumie jej sensu i potrzeby. Wszak Europa staje się dziś coraz mniej chrześcijańska nie tylko na płaszczyźnie konfesyjnej (mniej ludzi chodzi do Kościoła), ale i w wymiarze społecznym: to już nie kontynent, a archipelag samotnych wysp, z których każda pruje samotnie do przodu, spiesząc się, by za jak najwięcej punktów szczęścia zapłacić jak najmniejszą ilością punktów lęku.

Papież przypomina, że świat psuje się równie często (albo i częściej) przez nieczystość, co przez chciwość. To przecież dwie strony tego samego medalu - obie odbierają wolność, bo w obu człowiek staje się przedmiotem. Nieczystość podpowiada, że człowieka można "mieć" (a to popędy zaczynają mieć ciebie), chciwość to stan, w którym wydaje ci się, że masz lub możesz mieć pieniądze (a to one stają się twoimi właścicielami).

Trumna nie ma kieszeni. Pieniądze, które masz, na które zapracowałeś, masz jedynie w zarządzie, z którego będziesz musiał w końcu zdać sprawę

"Mam pieniądze" - to przecież absurdalne stwierdzenie. Bo czy możesz powiedzieć, że masz coś, co przecież i tak już niedługo w całości i nieuchronnie utracisz? Trumna nie ma kieszeni. Pieniądze, które masz, na które zapracowałeś, masz jedynie w zarządzie, z którego będziesz musiał w końcu zdać sprawę. To jasne, że nie wszystko musisz rozdać, część - czasem większą - wydasz, każdy wydatek powinien być jednak inwestycją w człowieka. Nie rozumiem gości inwestujących dla inwestowania (oni zawsze opowiadają sobie przy tym bajki, jak to kiedyś, ale jeszcze nie teraz, całą tę zarobioną fortunę oddadzą na hospicjum). Nie umiem ich jednak potępiać, bo wiem po sobie, jak walcząc ze słabościami na innych moralnych polach, nie zauważam jak na drugim planie toczy mnie prymitywna chciwość. Przybierająca zazwyczaj maski roztropności lub zapobiegliwości. Bo przecież jeśli wydam, to nie będę miał. I co wtedy będzie? Bo mogę odłożyć dwadzieścia tysięcy na zabezpieczenie bliskich, ale co, jeśli trzeba będzie na to wydać pięćdziesiąt?

Uboga wdowa, która wrzuciła do skarbonki w świątyni ostatni pieniążek, została pochwalona przez Jezusa, a przecież z punktu widzenia współczesnego człowieka była skończoną idiotką, popełniła ekonomiczne samobójstwo, przez głupią dewocję ryzykując śmierć głodową i zmuszając innych, żeby się o nią troszczyli. Ilu księży popukałoby się w głowę, gdyby wdowa z Sarepty Sydońskiej nie opowiadała im swojej historii na czcigodnych kartach Biblii, a w parafialnej kancelarii?

Pieniądze nie są ani dobre ani złe, o tym jakie będą decyduje człowiek

To truizm, że pieniądze nie są ani dobre ani złe, o tym jakie będą decyduje człowiek. Ja chcę tylko zwrócić uwagę na to, że cała historia nie dzieje się na płaszczyźnie: kupię broń dla terrorystów albo wybuduję szpital. Jezus mówi o złej mamonie, bo wie, że pieniądze mogą zacząć przypominać pistolet. Czyszczę pistolet, przeliczam banknoty - moja ufność nie jest już u Boga, moją przyszłość zabezpiecza giwera albo stosik martwych prezydentów. Ubóstwo nie jest synonimem nędzy, a stanem, w którym "u Boga" człowiek składa swoje nadzieje, marzenia, obawy. I nie ma tu prostych podziałów - biedni nie stają się z automatu ubogimi, bywa że umieją nimi być bogaci.

Ubogiego poznaje się nie po saldzie, ale po tym, czy myśl o pieniądzach wywołuje w nim emocje. Ktoś powie: a jak ma nie wywoływać, gdy ktoś nie wie, czy przyjdzie wypłata i czy wytrzyma do pierwszego? Moja babcia, gdy nie miała za co ogrzać domu, chodziła po torach i zbierała wypadający z lokomotyw węgiel. Nie skarżyła się jednak nigdy, zawsze uśmiechnięta, nie wiem jak to robiła, ale głód czy chłód dla niej całym światem była miłość do synów. Przypominam ją sobie, gdy słyszę dziś jak któryś z moich znajomych przez pół dnia umiera, bo rano miał dziesięć milionów dwieście, a giełda drgnęła i teraz ma dziesięć milionów i basta. Nie wiem, jak to się dzieje, że więcej szczęścia widzę w afrykańskich lepiankach niż w warszawskim City. Może jest tak dlatego, że najlepszą znaną mi metodą uwolnienia się spod władzy pieniędzy jest przestać poświęcać im czas? Traktować tak jak traktował je Jezus: trzeba zapłacić - płacimy. Trzeba kupić jedzenie - kupujemy (to ciekawe, że Jezus nie był promotorem biznesu: gdy mówił o pieniądzach to tylko w kontekście zapłaty, która należy się pracującemu, unikaniu oszukiwania, chleba którym karmi się drugiego, zawsze było to w kontekście relacji z drugim człowiekiem).

Czytaj inne felietony Szymona Hołowni na Stacja7.pl