"Generalnie Rosjanie nie wygrywają, a Ukraińcy nie przegrywają. Nazywam to patem strategicznym, ponieważ w tej chwili jest walka o przewagę i ta długo oczekiwana kontrofensywa nadal nie nastąpiła" - mówił w rozmowie "7 pytań o 7:07" w internetowym radiu RMF24 generał broni SZ RP w rezerwie Waldemar Skrzypczak.

Tomasz Weryński, RMF24: Panie generale, czy możemy dziś, po prawie pół roku wojny powiedzieć, kto na Ukrainie wygrywa, a kto przegrywa? 

Gen. Skrzypczak: Generalnie Rosjanie nie wygrywają, a Ukraińcy nie przegrywają. Nazywam to patem strategicznym, ponieważ w tej chwili jest walka o przewagę i ta długo oczekiwana kontrofensywa nadal nie nastąpiła. To, co się dzieje na kierunku południowym, jest kontrofensywą, ale pełzającą. Jest to wynikiem zapowiedzi tej kontrofensywy przez prezydenta Zełenskiego. Rosjanie w tym kierunku przerzucili swoje znaczne siły, które mocno spowalniają działania armii ukraińskiej, a więc nie ma żadnego przełomu. To, co się dzieje, nazywam patem strategicznym, a jednocześnie wielką bitwą artyleryjską. W tej chwili następuje wymiana ciosów z wykorzystaniem artylerii, która wykazuje swoje duże możliwości w zwalczaniu - jedna drugiej, czyli pojedynki artyleryjskie. Na tym skupia się uwaga obu stron. Niewielkie kontrataki armii ukraińskiej na kierunku południowym, wschodnim, północnym i oczywiście próby zaangażowania na kierunku północnym części wojsk ukraińskich, aby nie mogły prowadzić kontrofensywy na kierunku południowym. Przesilenie, którego nie widać i pewnie też nie będzie widać, jeżeli nie nastąpi przełomowa kontrofensywa na kierunku południowym. Należy się spodziewać, że do jesieni, czyli do rozpoczęcia deszczów ta sytuacja się utrzyma. 

Czy jest szansa, że wkrótce, np. na jesieni, Ukraina zacznie wypierać Rosjan ze swoich terenów? 

Jesień spowoduje zatrzymanie aktywnych działań manewrowych w obie strony, tak jak to miało miejsce na wiosnę. Deszcze i roztopy spowodowały zatrzymanie ruchu wojsk. Wydaje mi się, że jeżeli nie nastąpi przełom do jesieni, to wojska staną na tych pozycjach, co są w tej chwili. Zima to tylko utwierdzi. Trzeba będzie czekać do końca wiosny na rozpoczęcie kolejnych działań bojowych z dużą intensywnością. 

Zachód nadal dostarcza Ukrainie broń, która ma służyć do powstrzymania Rosjan. Czy to, co dostarczają, jest wystarczające? 

Moim zdaniem tak. Dla mnie zagadką jest to, że na front nie docierają jednostki armii ukraińskiej, które powinny ten sprzęt, który otrzymują z Zachodu, posiadać, czyli być wyposażone i wyszkolone. Trwa to już 2-3 miesiące, a nadal nie ma przełomu, jeżeli chodzi o zwiększenie potencjału wojskowego na froncie. Nie ma takich uderzeń czy też działań armii ukraińskiej, które pokazałyby, że ten potencjał, który dostają z Zachodu, pozwala im prowadzić działania z większą aktywnością, z większymi uderzeniami czy manewrami wojsk. 

Czyli pana zdaniem ten sprzęt nie jest jeszcze cały wykorzystywany? 

Moim zdaniem w tej chwili jednostki jeszcze się przygotowują, szkolą, opanowują sprzęt, ponieważ ci żołnierze to często rekruci, dlatego te formowania trwają. Dlatego też nie ma jeszcze zdecydowanych działań armii ukraińskiej. 

Panie generale, w jakim kierunku to zmierza? Pan był orędownikiem takiej teorii, że wojna raczej szybko się zakończy. Dziś opinie ekspertów zmierzają raczej w tę stronę, że ten konflikt będzie trwał latami. 

Ta wojna może trwać latami, choć moim zdaniem tak nie będzie. Z uwagi na to, że do konfliktu włączą się politycy i o jego trwałości zadecydują czynniki niemilitarne. Chociażby czynnik energetyczny, który może złamać wolę oporu narodu ukraińskiego. W tej chwili Rosjanie wprowadzają terror energetyczny - niszczą elektrownie, niektóre rury elektrowni - zarówno węglowej, jak i jądrowej, co doprowadzi do paraliżu funkcjonowania państwa. Brak prądu spowoduje nie tylko, że nie będzie w ogóle światła, ale nie będzie wody, przetwórstwa, nie będzie możliwości przechowywania żywności. To może stać się czynnikiem, który mocno osłabi wolę oporu Ukraińców. Być może do działań dojdą politycy, bo widać wyraźnie, że rozstrzygnięć militarnych rychło na pewno nie będzie. 

Pojawiła się też w ostatnich dniach taka informacja, że do gry może wejść Korea Północna, która ma zaoferować bodaj 100 tysięcy żołnierzy. Czy taka liczba i tacy żołnierze armii zmieniliby obraz tej wojny? 

Na pewno stanowiliby duży potencjał dla armii rosyjskiej. My nie wiemy, jak ten potencjał jest wyszkolony. Z tego, co opowiada Kim Dzong Un, jest to element doskonały, ale ja bym się tego nie obawiał. Oczywiście to jest znacząca wielkość, 100 tysięcy, to duży potencjał, ale są to żołnierze słabo wyszkoleni, słabo zdeterminowani i głodni. Zjawisko, które będzie na pewno tej armii towarzyszyło, to będą na pewno masowe dezercje. 

Władimir Putin jest na tyle zdesperowany, że mógłby przyjąć taką pomoc? Aż tak brakuje żołnierzy czy chętnych, żeby wstąpić w szeregi tych, którzy walczą na froncie? 

Tak, skoro sięga po kryminalistów i różnego rodzaju przestępców. Są informacje w mediach, że do jednostek wojskowych rekrutuje w obozach karnych i więzieniach. To znaczy, że będzie też sięgał do innych możliwości. Nie wykluczam, że może ich użyć, nawet nie na froncie, ale do działań pomocniczych, co pozwoli mu zwolnić żołnierzy armii rosyjskich, którzy zajmują pozycje pomocnicze w głębi i skierować ich na front. To jest moim zdaniem gra, która będzie miała duże znaczenie dla aktywności i utrzymania ciągłości działań i prowadzenia operacji przez armię rosyjską. 

Panie generale, zostawmy może na chwilę ukraińskie podwórko i zajrzyjmy na nasze. Jak pan ocenia ostatnie zapowiedzi zakupów przez MON? Czyli trochę rezygnujemy z armatohaubicy Krab, na rzecz tej koreańskiej. Będzie też mnóstwo koreańskich czołgów. Mówię o tych najnowszych zapowiedziach. Jak się panu to podoba? 

Generalnie zawsze brakowało sprzętu i dobrze, że coś się dzieje. Ale jest kilka pytań, które wymagają odpowiedzi i moim zdaniem doprecyzowania tych decyzji. Po pierwsze, czy dostaniemy te technologie od Koreańczyków i czy one trafią do polskiego przemysłu zbrojeniowego tak głęboko, że pozwolą i jemu ruszyć z miejsca i dokonać rewolucji technologicznej, bo nasz przemysł zbrojeniowy jest przemysłem bardzo zacofanym. Po drugie, czy potrzebujemy tyle sprzętu i będziemy mieli tylu żołnierzy, żeby ten sprzęt obsadzić. Moim zdaniem sytuacja demograficzna i ekonomiczna na pewno takim warunkom nie sprzyja. I trzecia, jeżeli chodzi o artylerię, staliśmy się na przestrzeni ostatnich kilku lat potęgą artyleryjską. Staliśmy się w Europie najsilniejszą fabryką, jeżeli chodzi o produkcję środków artyleryjskich, mamy Kraby, RAKi, wieżę bezzałogową i również haubice lekką Kryl. To wszystko działo się w Stalowej Woli, więc wydaje mi się, że - patrząc na przemysł zbrojeniowy innych państw europejskich - nie ma konkurencji dla polskiego handlu. Być może okaże się, że będziemy musieli ustąpić Koreańczykom i nasz przemysł artyleryjski wyciszyć. Wtedy przejdziemy do roli pomocniczej dla Koreańczyków. A to byłoby szkodliwe dla polskiego przemysłu zbrojeniowego. 

Prezes Huty Stalowa Wola - Bartłomiej Zając złożył - zdaje się kilka dni  -emu, rezygnację na wieść o tym, że MON stawia na armatohaubicę K9. Jak twierdzi na Twitterze, dowiedział się o tym bodaj z internetu. To chyba nie brzmi zbyt poważnie, prawda? 

Z tego co pamiętam, z przekazów medialnych na przestrzeni ostatnich czterech, pięciu lat to właśnie ten prezes był osobą gwarantującą jakość w produkcji polskiej artylerii. Mowa między innymi o RAKach i Krabach. W zasadzie przy każdej okazji MON pokazywał osiągnięcia tej fabryki, ale zawsze był przy tym prezes Zając, w związku z czym teraz jego odejście wygląda bardzo zagadkowo. Ja takiej decyzji nie rozumiem, bo z takich ludzi w Polsce nie powinno się rezygnować. 

To jeszcze na koniec zapytam pana, będą trzy czołgi - przy założeniu, że tych rosyjskich się pozbędziemy i oddamy Ukraińcom, albo już oddaliśmy - będą Leopardy, Abramsy i koreańskie czołgi. Jak pan sądzi, czy da się to ułożyć logistycznie czy będzie z tym problem? 

Czy my mamy na to pieniądze? Bo kryzys na świecie się pogłębia i sytuacja gospodarcza kraju nie wygląda wcale budująco i nie pozwala być wielkim optymistą. Dlatego też mam wątpliwości czy są pieniądze i będą na tak wielki rozmach, jakim są zakupy czołgów. Po drugie, posiadanie trzech typów czołgów, o tak zaawansowanych technologiach, bo nie ma co ukrywać, czołgi te są najnowocześniejszymi wśród najlepszych na świecie, w związku z tym technologiczne zaawansowanie jest bardzo duże. A to wymaga posiadania wykwalifikowanych serwisów i całego personelu do utrzymania tego sprzętu, między innymi części zamiennych i amunicji różnego typu. To jest wielkie przedsięwzięcie, które być może nie jest liczone na rok, dwa, trzy, ale na wiele, wiele lat. W związku z tym sądzę, że będzie jeszcze modyfikowany ten temat i wprowadzane poprawki. W dłuższym okresie, może okazać się, że takiego rozmachu, jeżeli chodzi o wyposażenie armii polskiej w czołgi nie będzie. 

Myśli pan, że może być cofnięty ten kontrakt koreański? 

Nie będzie cofnięty, bo decyzje polityczne zapadły i trudno będzie się z nich wycofać. Dla mnie kluczową sprawą jest, żeby armia posiadała jeden typ czołgu, który będzie produkowany w polskim przemyśle zbrojeniowym. Jest to kluczowe dla polskiej zbrojeniówki i dla polskich robotników. Bardzo bym chciał, żeby pieniądze polskie były dedykowane polskiemu przemysłowi, polskiemu robotnikowi, a nie żeby Amerykanie czy Koreańczycy zarabiali na polskiej armii.

Trzymamy kciuki, ale chyba brzmi to jednak jak marzenie. Generał broni Sił Zbrojnych RP w rezerwie - Waldemar Skrzypczak był gościem Radia RMF24 w programie "7 pytań o 7:07".

Po jeszcze więcej informacji odsyłamy Was do naszego internetowego Radia RMF24

Słuchajcie online już teraz!

Radio RMF24 na bieżąco informuje o wszystkich najważniejszych wydarzeniach w Polsce, Europie i na świecie.
Opracowanie: