Tegoroczne Oscary dla "Artysty" i dla "Hugo i jego wynalazku" to nie tylko nostalgia za starymi, pięknymi czasami. To także, a może przede wszystkim, poszukiwanie w przeszłości świeżych pomysłów, odkurzenie kreatywności kina, które pozbawione kiedyś dźwięku, komputerowych efektów specjalnych i technologii 3D bawiło i wzruszało samym tylko aktorskim gestem i spojrzeniem.

Ostatnie lata pokazują dobitnie, że amerykański przemysł filmowy jest już wyprany ze świeżych pomysłów. Drugi raz z rzędu Oscara za najlepszy film Amerykańska Akademia pozwoliła sobie przyznać produkcji spoza Hollywood. W ubiegłym roku zwyciężył brytyjski obraz "Jak zostać królem", w tym triumfy święci francuski "Artysta". Warto dodać, że zwycięzca z 2008 r. " Slumdog. Milioner z ulicy" to również film brytyjski a "Infiltracja" Martina Scorsese, doceniona w 2006 r., to remake scenariusza z Hongkongu.

W tym roku akademia najhojniej nagrodziła francuską historię o złotych czasach Hollywood a oglądający "Artystę" kreatorzy amerykańskiej machiny filmowej myśleli pewnie z zawiścią: Jak to możliwe, że my nie wpadliśmy na taki genialny w swej prostocie pomysł?. Nie wpadli, bo to ryzykowne a w Hollywood od lat się nie ryzykuje a wielkie wytwórnie produkują kolejne wersje starych, ogranych historii. Kiedyś byliście "Artystami" - zdaje się mówić francuski reżyser z litewskimi korzeniami Michel Hazanavicius.

Martin Scorsese najlepsze filmy nakręcił już dawno a w "Hugo i jego wynalazku" przypomina widzom a także swoim kolegom z branży o jednym z pierwszych magów kina Francuzie Georges Meliesie, jakby chciał powiedzieć, że kiedyś w tym biznesie liczyła się pasja, kreatywność, pomysł i ryzyko a nie tylko pogoń za coraz większymi dochodami.

Hollywood szuka inspiracji w wyidealizowanej przeszłości. W rzadko odwiedzanym pokoju (jak w kluczowej scenie filmu "Artysta") stoją przykryte białym płótnem pamiątki z dawnych czasów. Niektóre są już przeżytkiem, ale może znajdą się i takie, które naoliwią na nowo tę gigantyczną filmową machinę.