Coraz więcej pojawia się głosów, że Putin blefuje, a celem historii z odwołaniem budowy gazociągu South Stream jest postawienie pod ścianą i zmiękczenie Komisji Europejskiej.

Nie bez powodu chórem zaczęli krzyczeć zwolennicy Putina i lobbyści Gazpromu w Europie. Straszą, że południowa Europa zamarznie, zostanie bez gazu itp. Wystarczy poczytać i posłuchać także polskich lobbystów rosyjskich interesów. Również rosyjska propaganda twierdzi, że cała Europa jest przerażona rezygnacją Rosji z budowy gazociągu.

Putin żąda, by zasady europejskie nie dotyczyły Gazpromu i rosyjskich gazociągów. Nie ma zamiaru dostosować się do tzw. trzeciego pakietu energetycznego nakładającego liczne ograniczenia na samowolę Gazpromu. Żąda ekskluzywnego traktowania i to jest cel zagrania z rzekomym przełożeniem gazociągu do Turcji.

Rzekomym, bo po pierwsze Rosję i Turcję łączy już gazociąg, a po drugie Turcja - co otwarcie przyznają rosyjscy eksperci - jest gorszym i trudniejszym partnerem niż Ukraina. Turcja już dostała od Gazpromu 700 milionów dolarów w prezencie. Chodzi o obniżkę ceny za gaz w zamian za podpisanie listu intencyjnego o przełożeniu rury do Turcji. Turcja nie zamierza i nie jest potulnym krajem tranzytowym, lecz chce kupować gaz rosyjski, czy azerbejdżański  i sprzedawać potem na granicy greckiej jako własny.

Putin, po tym jak dopada go kryzys i recesja próbuje zamrozić South Stream, na który nie ma obecnie pieniędzy i zastraszyć Europę. Mówi naszą "gazrurkę" poprowadzimy do Turcji, a wy się martwcie. Chór rosyjskich lobbystów podniesie raban i być może Bruksela się ugnie.

Niemniej, to Putinowi zależało - to był jego geopolityczny cel - żeby objąć Europę dwoma gazociągami z północy i południa i z tych objęć już nie wypuścić. Jeżeli zrezygnował i się poddał - a nie blefuje - to sam przyznał się do klęski.