Rok pandemii odbił się różnie na zdrowiu psychicznym Polaków - i to w różnych momentach - przyznawał w Porannej rozmowie w RMF FM prof. Łukasz Święcicki, psychiatra z warszawskiego Instytutu Psychiatrii i Neurologii. "Młode osoby gorzej znoszą na pewno izolację. Osobom starszym było się łatwiej przystosować. Problem polega na tym, że one teraz już nie chcą wyjść. Nie wiem, czy się uda jeszcze w ogóle je z domu wywabić" - zauważył gość Roberta Mazurka.

Dopytywany o to, dlaczego młodzi ludzie zdają się nie zwracać uwagi na zagrożenie i zachowują się, jakby koronawirusa nie było, nasz gość podkreślił, że "kiedy się najbardziej boimy, wtedy narastają mechanizmy wyparcia i organizm stara się zachować homeostazę, czyli wrócić do równowagi". Gdyby w zeszłym roku o tej porze ktoś nam powiedział, że będziemy mieli 30 tysięcy zakażeń dziennie i że będzie po 500 osób umierało, to w zeszłym roku to byłaby dla nas informacja nie do zniesienia. Myślę, że byśmy ze strachu wchodzili na ściany, a w tym roku to znosimy, myślę, że spokojnie - podkreślił.

W Porannej rozmowie w RMF FM pojawił się także temat antyszczepionkowców. Część antyszczepionkowców to osoby, które mają takie dosyć urojeniowe podejście do rzeczywistości, to znaczy mają poczucie tego wszczepienia czipa, kontrolowania. Według mnie to są dosyć chore klimaty. Z całym szacunkiem. Jako psychiatra traktuję to jako przejaw takiej ksobności, nadmiernej podejrzliwości i skłonności do popadania w jakieś takie urojeniowe klimaty - ocenił prof. Święcicki.  

Robert Mazurek: Zacząć musimy od tego, czy pańscy pacjenci są bezpieczni. Wczoraj, w Wielki Czwartek ponad 35 tysięcy nowych zakażeń, znów ponad 600 osób zmarło.

Prof. Łukasz Święcicki: W tej chwili jeśli chodzi o moich pacjentów w szpitalu, w Instytucie, to w Instytucie panuje spokój, to znaczy aktualnie nie mamy ogniska epidemii. Mieliśmy już kilkukrotnie - w tej chwili jest spokój, może już tak zostanie. Oby zostało.

Rozumiem, że pańscy pacjenci i tak przychodzili do pana, i tak trafiali do pana normalnie w ciągu roku, bo psychiatria to nie są planowane zabiegi, to wizyty w sytuacjach nagłych, prawda?

Jednak nie. Były ograniczone przyjęcia do szpitali psychiatrycznych, dlatego że wymagania były takie, żeby oddziały miały zapewnione miejsce w razie konieczności izolowania pacjentów z wykrytym wirusem. W związku z tym nie mogliśmy zapewnić oddziału, tak jak zwykle.

Kogo nie przyjmowaliście na przykład? Pacjent, który wymagał hospitalizacji, nie był hospitalizowany?

Nie. Tych, którzy koniecznie wymagali, bezwzględnie - przyjmowaliśmy. Natomiast ograniczaliśmy przyjęcia takich osób, które mogły być leczone ambulatoryjnie i nie musiały być w szpitalu. Pewnie w normalnych czasach byłyby przyjęte, a tak to były wysyłane do oddziałów dziennych, do jakiejś opieki środowiskowej, do leczenia ambulatoryjnego. W każdym razie oddział nie miał pełnego obłożenia przez cały ostatni rok.

Panie profesorze, czy ten rok pandemii odbił się jakoś na zdrowiu psychicznym Polaków?

Na pewno się odbił i to myślę, że się odbił różnie na różnych osobach i w różnych momentach. To pewnie zależy i od płci, i od wieku, i od doświadczeń ludzi. No i od tego, czy to byli ludzie już przedtem zdrowi, czy chorzy. Myślę, że różne grupy zniosły to bardzo różnie. Np. osoby z bardzo ciężkimi chorobami psychicznymi na początku pandemii poczuły się lepiej, bo wielu pacjentów mówiło: no teraz wreszcie całe społeczeństwo czuje się mniej więcej podobnie jak my. Nie czujemy się wyobcowani, bo my mamy taki koszmar zawsze. Wy się tak czujecie teraz i teraz czujemy, że może lepiej nas rozumiecie. Tak było na początku. Potem myślę, że to uczucie zgasło i zaczęło dominować zmęczenie, zniecierpliwienie. Zamiast tego wstępnego silnego lęku, który panował na pewno zeszłą wiosną o tej porze.

Rozmawiałem w styczniu z psychiatrą dziecięcym ze Świecia, pani dr Katarzyna Wojciechowska mówiła nam wtedy, że ona ma wysyp młodych pacjentów z takimi objawami depresyjnymi, objawami zaburzenia odżywiania, bo nie wytrzymują tego zamknięcia, tej izolacji w domach.

Tak, tak. Oczywiście, że młode osoby, które zawsze były aktywniejsze i jakoś tam rozładowywały się na zewnątrz, gorzej znoszą na pewno izolację. Osobom starszym było się łatwiej przystosować. I po tym okresie takiego wstępnego bardzo dużego lęku, kiedy głównie bały się osoby starsze, to osoby starsze raczej zaadaptowały się do sytuacji i raczej problem polega na tym, że one teraz już nie chcą wyjść. Nikt ich nie trzyma w domu, bo są już nawet zaszczepione, ale już po prostu zmieniły tryb życia. Nie wiem, czy się uda jeszcze w ogóle je z domu wywabić. Natomiast osoby młode nadal cierpią, bo są bardzo sfrustrowane sytuacją i to narasta.

Panie profesorze, z jednej strony młodzi się boją, a z drugiej strony ostatnie dni, takie cieplejsze dni, pierwsze dni prawdziwej wiosny, pokazały, że świętują tak, jakby koronawirusa nie było. Prof. Jarosław Pinkas mówił w naszym studiu, że coraz więcej osób wypiera pandemię. To jest ten mechanizm?

Oczywiście, że tak. To wydaje się, że to są przeciwne dwie rzeczy, ale nie. Jedno wynika z drugiego. Właśnie wtedy, kiedy się najbardziej boimy, wtedy narastają mechanizmy wyparcia i organizm stara się zachować homeostazę, czyli wrócić do równowagi. Czyli znów zamiast tego lęku podłożyć nam beztroską, swobodę, uwolnienie się. Takie mechanizmy były po każdej wojnie widoczne, po każdym dużym kataklizmie w przeszłości, tak ludzkość ma. Gdybyśmy w zeszłym roku o tej porze, gdyby nam ktoś powiedział, że będziemy mieli 30 tysięcy zakażeń dziennie i że będzie po 500 osób umierało, to w zeszłym roku to byłaby dla nas informacja nie do zniesienia. Myślę, że byśmy ze strachu wchodzili na ściany, a w tym roku to znosimy, myślę, że spokojnie. Większości z nas te słowa wchodzą do uszu i wychodzą z drugiej strony.

No dobrze, ale jak to się dzieje, że z jednej strony rzeczywiście mamy rekordy zakażeń, a z drugiej strony mnóstwo młodych ludzi, ja nawet nie mam do nich pretensji... Zastanawiam się po prostu, jak to jest możliwe, że oni bawią się, jak gdyby to ich nie dotyczyło, jak gdyby świat miał się skończyć jutro?

Po prostu tak jest, że nie żyjemy, na stałe nie jesteśmy w stanie żyć ze świadomością odpowiedzialności za siebie i za innych. To nie jest coś, z czym możemy żyć na stałe. Im ktoś jest młodszy, tym jest mu trudniej myśleć. Także myślę, że słusznie, że pan nie ma pretensji, ja bym też nie miał. Możemy apelować, możemy, zakazywać, możemy próbować tego zabraniać, ale w jakimś sensie zrozumieć to trzeba, to jest nieuniknione.

To proszę mi jeszcze pomóc zrozumieć, skąd się biorą antyszczepionkowcy? Rozmawialiśmy z publicystką, korespondentką z Izraela, ona opowiadała nam o tym, że w Izraelu również ludzie bardzo niechętnie poddawali się przeróżnym zakazom. Też je łamali, ale nie było czegoś takiego, jak w Polsce, nie ma ruchu antyszczepionkowego w Izraelu. Tam ludzie wierzą w nauce, a u nas?

Nasuwa mi odpowiedź taka no... Ale nie chcę denerwować antyszczepionkowców... Część antyszczepionkowców to oczywiście są osoby, które mają takie dosyć urojeniowe podejście do rzeczywistości, to znaczy mają poczucie tego wszczepienia czipa, kontrolowania. Według mnie to są dosyć chore klimaty. Z całym szacunkiem. Jako psychiatra traktuję to jako przejaw takiej ksobności, nadmiernej podejrzliwości i skłonności do popadania w jakieś takie urojeniowe klimaty. Myślę, że częściowo. Natomiast co do wiary w naukę, to myślę, że ona powinna być ograniczona. Ja też nie mam jakiś nieograniczonej wiary. Nauka ma bardzo duże ograniczenia. Właściwie to jest nawet chyba głupio mówić, żeby wierzyć w naukę bądź nie. Wierzyć to trzeba w Boga. Nauka powinna tak nam wszystko udowodnić, że nie mamy w to wierzyć, tylko widzimy.

Ostatnie zdanie to będzie pańska rada, jak mamy spędzić w tym trudnym czasie święta Wielkanocy?

Ja na pewno pójdę do kościoła. Jeśli ktoś nie może pójść do kościoła, a jest osobą wierzącą, to powinien przynajmniej to przeżyć na ekranie. No i myślę, że jednak z rodziną. Co prawda może nie wielką, tylko bliską, ale jednak nie samemu. Bo myślę, że lepiej będzie nie samemu, chociaż ze wszystkimi jakimiś rozsądnymi zabezpieczeniami.