"Nowy minister zdrowia nie skontaktował się jeszcze z nami. (…) Na chwilę obecną nie ma żadnych informacji dot. jakiegokolwiek spotkania (…) Mamy nadzieję, że jeśli będzie spotkanie, to unikniemy eskalacji – ale jeżeli nie, to mamy już wstępny plan (protestu), który będzie realizowany do momentu uzyskania pożądanego efektu" – mówił w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Piotr Dymon, szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych. Zaznaczył, że na razie ratownicy nie będą zdradzać, jak ma przebiegać protest, którego wznowienie zapowiedzieli. W internetowej części rozmowy, opowiadając o codzienności ratowników, stwierdził m.in., że ma "kolegów, którzy pracują 400-500 godzin (miesięcznie)".

"Nie będziemy na razie informować o całości planu (protestu), wcześniej musimy ten plan dopracować, rozesłać do naszego środowiska, żeby zobaczyć, jakie będzie zainteresowanie, to raz. A dwa, mówiąc kolokwialnie, nie chcemy informować wroga o naszych poczynaniach. Ale myślę, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni będzie już wiadomo, jak będzie to wyglądało" - mówił Piotr Dymon na antenie RMF FM.

Podkreślił, że protest "nie jest wymierzony ani w naszych pracodawców, ani tym bardziej w naszych pacjentów".

Emerytura po 25 latach pracy? "Proszę wyobrazić sobie ratownika, który ma lat 65 i wchodzi na 4. piętro z krzesełkiem"

Pytany o jeden z postulatów ratowników - możliwości przejścia na emeryturę po 25 latach pracy - Piotr Dymon zaznaczył: "To nie jest nowy postulat, żaden z postulatów nie powstał przedwczoraj: podnosimy je od wielu lat. Praca ratownika medycznego opiera się na pracy fizycznej i na pracy umysłowej, psychicznej, to są dość spore obciążenia psychiczne. Proszę wyobrazić sobie ratownika medycznego, który ma lat 65 - a znam takich - i który wchodzi na 4. piętro z krzesełkiem. Wydolność człowieka jest ograniczona".

"Myślę, że danie ratownikowi możliwości przejścia po tych 25 latach na emeryturę - możliwości, nie obowiązku - byłoby dobrym punktem wyjścia do tego, żeby zacząć ściągać do zawodu młodych ludzi" - dodał gość Marcina Zaborskiego.

Dopytywany, czy taką samą możliwość powinni mieć inni przedstawiciele zawodów medycznych, stwierdził: "Myślę, że w 100 procentach tak".

Dymon: Znam ratowników, którzy pracują po 400-500 godzin miesięcznie

"Gdyby lekarze POZ w 100 procentach wypełniali swoje zapisy z umów kontraktowych, to my mielibyśmy dużo więcej możliwości pomocy osobom w tym stanie zagrożenia zdrowotnego, zagrożenia życia" - stwierdził natomiast Piotr Dymon w internetowej części rozmowy. Przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Ratowników Medycznych zaznaczył, że niewypełnianie obowiązków przez przychodnie prowadzi do nadmiernego obciążania SOR-ów.

"Mamy przychodnie, które mają leczyć choroby przewlekłe, do czego ratownicy nie są upoważnieni, ponieważ my nie wystawiamy recept, nie możemy zmienić komuś leczenia, mamy określony zasób leków, który możemy podać w określonym stanie zdrowotnym, ale nie wypiszemy L4, nie przedłużymy recepty. Więc, koniec końców, jeśli nie wiemy, co zrobić z tym pacjentem, bo takie sytuacje są bardzo często - zawozimy go do SOR-u, gdzie pacjent zalega  i poniekąd zajmuje miejsce osobie, która wymaga pilnej pomocy" - mówił Dymon.

Marcin Zaborski zapytał swojego gościa również o to, ile czasu spędza dziś w pracy ratownik medyczny.

"Ja osobiście w tym momencie pracuję w dwóch miejscach. Znam kolegów, którzy pracują w czterech, pięciu. Do 1 stycznia tego roku pracowałem w trzech miejscach odległych od siebie od 180 do 240 km. Od czterech lat staram się utrzymywać taką zasadę, że pracuję jako pracownik etatowy - 160 godzin - i dodatkowo jedną dobę w tygodniu w zespole ratownictwa medycznego, żeby nie stracić kontaktu z zawodem. Ale mam kolegów, którzy pracują 400-500 godzin (miesięcznie). To jest patologia, która wynikła z tego, że trzy, cztery, pięć lat temu stawki dla ratownika były tak niskie, że nie dało się utrzymać siebie i rodziny" - wyjaśnił Dymon.

Szef OZZRM powiedział również, ile zarabia ratownik pracujący tylko na jednym etacie.

"W tym momencie taką średnią kwotę można by przyjąć: około 3 tysięcy złotych. Ale mówimy o kwocie pracownika etatowego z dodatkiem nocnym, może świątecznym, dodatkiem ministerialnym i wysługą lat" - zastrzegł.

Dymon u Zaborskiego. Przeczytaj całą rozmowę!

Marcin Zaborski: Panie przewodniczący, na kiedy minister zdrowia zaprosił was do siebie?

Piotr Dymon: Nowy minister zdrowa nie skontaktował się jeszcze z nami, pomimo tego, że otrzymał gratulacje z powodu nominacji na funkcję i prośbę oraz sugestię zorganizowania spotkania. A ostatnie spotkanie było we wrześniu, na chwilę obecną nie ma żadnych informacji dotyczących jakiegokolwiek spotkania - w tym tygodniu, w przyszłym.

Do gratulacji dla pana ministra dołączacie nie piosenkę, ale informację o tym, że odwieszacie swój protest i zapowiadacie jego zintensyfikowanie. Na czym to ma polegać? Czy jako potencjalny pacjent, który może kiedyś potrzebować karetki, powinienem zacząć się martwić, bać?

Myślę, że nie. Od początku naszego protestu zaznaczaliśmy, że nie jest to protest wymierzony ani w naszych pracodawców, ani tym bardziej w naszych pacjentów. Ratownik medyczny to jest zawód, który ma wpisane w swoje struktury ratowanie życia i zdrowia. I nie będziemy się starali takich działań podejmować, które tych pacjentów narażą na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.

"Pacjenci nie ucierpią" - tak mówicie, co oczywiście mnie cieszy, ale zastanawiam się jednocześnie, czy taki protest może być w ogóle skuteczny?

Zobaczymy. Do tej pory były tylko rozmowy, były koszulki, były banery. Mamy nadzieję, że jeżeli będzie jakiekolwiek spotkanie w najbliższej przyszłości, to unikniemy eskalacji. Ale jeżeli nie, to mamy już jakiś tam wstępny plan, który będzie realizowany do momentu uzyskania pożądanego efektu.

To jak chcecie protestować, skoro mówicie o zintensyfikowaniu tego protestu?

Umówiliśmy się na spotkaniu w poniedziałek, że nie będziemy na razie informować o całości planów. Wcześniej musimy ten plan dopracować i rozesłać do naszego środowiska, żeby zobaczyć, jakie będzie zainteresowanie - to raz. A dwa - tak mówiąc kolokwialnie, nie chcemy informować wroga o naszych poczynaniach. Ale myślę, że w ciągu najbliższych dwóch tygodni będzie już wiadomo, jak będzie to wyglądało.

O co toczy się ten bój? To jest bój o pieniądze? Wasz protest to jest protest, którym chcecie wywalczyć podwyżki dla ratowników medycznych?

Koniec końców, zawsze gdzieś tam w tle pieniądze są. Schowane, bardziej lub mniej widoczne. Niemniej jednak nam chodzi głównie o to, żeby nasz zawód został wreszcie prawnie uregulowany, żebyśmy mieli należny szacunek i możliwość rozwoju zawodowego, możliwość gradacji nawet stopni, jeżeli chodzi o staż pracy. Na chwilę obecną jedynym postulatem w ciągu tych 3 lat jest realizowane założenie wypłaty dodatku. I tutaj trzeba uściślić - ratownik w Polsce nie otrzymuje dodatku w wysokości 1600 zł, ponieważ zawsze gdzieś tam umyka dodatkowy zapis "brutto, brutto". Czyli my dostajemy 1600 na etat przeliczeniowy, z kosztami pracodawcy, co finalnie na rękę daje około 960 zł.

To ten dodatek, na który umówiliście się rok temu w czasie rozmów z Ministerstwem Zdrowia. Ale teraz spoglądam na wasze postulaty i widzę np. taki pomysł: emerytura po 25 latach pracy w systemie państwowego ratownictwa medycznego. Czyli dobrze liczę, że około pięćdziesiątki albo nawet przed pięćdziesiątką ratownik medyczny miałby pójść na emeryturę?

To nie jest żaden nowy postulat. Żaden z tych postulatów nie powstał przedwczoraj. To są postulaty, które my podnosimy od wielu lat. Praca ratownika medycznego w większości opiera się na pracy fizycznej i na pracy psychicznej - to są dość spore obciążenia psychiczne, na pracy umysłowej. Proszę sobie wyobrazić ratownika medycznego, który ma lat 65, a znam takich, i który wchodzi na czwarte piętro z krzesełkiem. Wydolność człowieka jest ograniczona. Nie jesteśmy służbą... jesteśmy nazywani służbą zdrowia - my nie mamy uprawnień służby, więc myślę, że danie ratownikowi możliwości przejścia po tych 25 latach - możliwości, nie obowiązku - byłoby dobrym punktem (wyjścia) np. do tego, żeby zacząć ściągać do zawodu młodych ludzi.

Ale czy taką samą możliwość powinni mieć też inni przedstawiciele zawodów medycznych, którzy też pracują i fizycznie, i psychicznie?

Myślę, że w 100 procentach tak.

I o to walczycie?

Nie pracujemy od 7 do 15 i nie wychodzimy (po 8 godzinach pracy - przyp. RMF) do domów. Fakt, że każda praca ma inną specyfikę. Nasza ma taką, że pracujemy w nocy, chodzimy po piętrach, pracujemy na deszczu, na mrozie. Wstawanie kilkukrotnie w nocy nie odbija się najlepiej na ludzkim zdrowiu.

Czyli lekarze np. też powinni mieć takie prawo? 25 lat pracy i możliwość przejścia na emeryturę?

Myślę, że tak, że powinno się rozważyć takie założenie, że pracownicy medyczni - jak służby - powinni mieć taką możliwość. Do wyboru oczywiście, bo podejrzewam, że większość z tego prawa nie będzie korzystać, ale sama możliwość skorzystania powinna być dostępna.

Jak koronawirus zmienił pracę ratowników medycznych w Polsce?

Na jednym ze spotkań w Ministerstwie Zdrowia usłyszeliśmy, że zagrożenie naszego zdrowia i życia, naszego jako ratowników medycznych, jest wpisane w nasz zawód. Oczywiście należy się z tym zgodzić, bo nigdy nie wiemy, do czego jedziemy. Niestety w dobie pandemii to zagrożenie zintensyfikowało się do takiego stopnia, że nikt nie wie, wychodząc do pracy, czy wróci z dyżuru. I to się tyczy też innych zawodów medycznych. Zakładamy, że skończymy dyżur o określonej porze, po czym okazuje się, że pacjent, do którego jedziemy, nie był do końca szczery w rozmowie z dyspozytorem, krótko mówiąc: nakłamał - i kończy się tak, że zespół ląduje razem z nim np. w szpitalu albo na kwarantannie, która wyłącza go z pracy.

Tak, były takie sygnały, pamiętam, na początku pandemii. Mówił pan wprost o tym, że pacjenci okłamują dyspozytorów, okłamują ratowników medycznych. I to się wciąż dzieje? Rzeczywiście pacjenci nadal nie przyznają się do tego, że mieli kontakt z kimś zakażonym koronawirusem?

Tutaj się nic nie zmieniło. I to nie jest tak, że ta nieszczerość w rozmowie z numerem alarmowym pojawiła się w czasie epidemii. To już było wcześniej. Wymuszanie przyjazdu zespołu ratownictwa medycznego, kłamanie z objawami - na miejscu okazuje się, że jest diametralnie inna sytuacja. W tym momencie trochę bardziej się to nasiliło, ponieważ nie jest tajemnicą poliszynela w naszym kraju, że podstawowa opieka zdrowotna, kolokwialnie mówiąc, nie działa tak, jak powinna. Więc ten pacjent zostaje pozostawiony samemu sobie i koniec końców dzwoni na numer alarmowy po raz kolejny, podając objawy, które albo nie mają miejsca, albo trochę je wyolbrzymiając. I na miejscu okazuje się, że pacjent, który mówił, że nie ma temperatury, nie ma kaszlu, nie miał kontaktu z osobą chorą - jest wręcz odwrotnie i zespół może być narażony na wyeliminowanie z dalszego dyżurowania.

Czy przed jesienią sprzęt ochronny jest problemem, czy ten problem już zniknął? To znaczy, mamy zapasy, które pozwalają spokojnie przygotować się do tej jesiennej, możliwej fali zachorowań na grypę, ale także na Covid-19?

Wydaje mi się, że od marca ten problem został zminimalizowany, może do zera. Może są miejsca, gdzieś w naszym kraju, gdzie jeszcze nie ma takich zabezpieczeń 100-procentowych, ale myślę, że już mamy na tyle środków ochronnych, masek - nawet takich masek pełnotwarzowych, wojskowych, z filtrami wielorazowymi... (ten sprzęt) jest dostępny dużo bardziej niż w marcu, kwietniu, na początku pandemii.

Wielu słuchaczy teraz w samochodach, więc jeszcze jedno pytanie: czy kierowcy nauczyli się już tworzyć korytarze życia na drodze?

Myślę, że powoli do nich dociera, jak to powinno wyglądać, ale jeszcze czasem są problemy. Generalnie jako użytkownik taki prywatny nie zauważam większych problemów w tworzeniu tych korytarzy życia.