"Chcę chyba głośno krzyczeć, ale wydaje mi się, że ja zawsze krzyczę, ten krzyk jest we mnie. Mój tata w nocy zawsze krzyczał, biegliśmy z bratem go obudzić, a on mówił, że dobrze, iż go obudziliśmy" - opowiadała w Popołudniowej rozmowie w RMF FM Gołda Tencer, dyrektorka Teatru Żydowskiego w Warszawie i założycielka Fundacji Shalom. Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu. "Tata był wzrokiem w swoim świecie, przed wojną miał żonę i córeczkę, Gołdę, które zginęły w bunkrze. Tata bardzo mało mówił, nie chciał nas obciążać tą pamięcią. Nie tylko u mnie, w żydowskich domach rodzice bardzo mało mówili" - wspominała Tencer, której ojciec Szmul Tencer był więźniem KL Auschwitz i KL Mauthausen.

Myśmy wtedy nie zadawali tych pytań, a potem taty już nie było. Nie mam nawet zdjęcia rodziny, nikogo, mam pustą ramkę, którą mam nadzieję, że kiedyś zapełnię - dodawała rozmówczyni Marcina Zaborskiego. Z dzieciństwa wiem bardzo mało, potem lata mi zabrało, żeby zbierać okruchy pamięci - przyznała.

Zamordowano naród, 6 mln Żydów, ale nie została zamordowana kultura żydowska, wielka spuścizna. Jesteśmy tymi, którzy chcą  ciągnąć tę nić - podkreśliła Tencer.

Zrobiłam 20 lat temu apel, że poszukuję zdjęć Żydów polskich. Każdy mówił: "Gołda, nie dostaniesz żadnego zdjęcia, bo kto to w ogóle już ma?". Do tej pory przyszło 9 tys. zdjęć, w 70 proc. przysłanych przez Polaków. I niesamowite listy do tego. Ci ludzie, którzy nam nadsyłali zdjęcia, to przysyłali zdjęcia nie ludzi z pierwszych stron gazet, tylko swoich najbliższych sąsiadów, o których historia by się już nie upomniała - mówiła Gołda Tencer w internetowej części Popołudniowej rozmowy w RMF FM.

Dyrektorka Teatru Żydowskiego w Warszawie mówiła też, czy pandemia wpłynie na pamięć o Holokauście. W czasach, gdy podróżowanie jest praktycznie niemożliwe, tak symboliczne miejsca jak np. obóz w Auschwitz można odwiedzać tylko wirtualnie. O tym nie można w ogóle mówić, to trzeba tam być. To jest przeżycie, które zostaje do końca życia. Na pewno nic wirtualnego tego nie zastąpi. Ja myślę, że jeszcze będzie ten czas, w którym będziemy mogli odwiedzać miejsca naszej pamięci - powiedziała Tencer.

Marcin Zaborski zapytał Gołdę Tencer także o to, czy są jakieś sceny w filmach bądź literaturze o Holokauście, które wciąż szczególnie ją wzruszają. Ja jestem związana całe życie z Teatrem Żydowskim, więc nie ukrywam, że wszystkie piosenki gettowe, zwłaszcza te autentyczne, które w getcie zostały napisane, jak śpiewam, to bolą - odpowiedziała aktorka.

Marcin Zaborski: Jest z nami dyrektorka Teatru  Żydowskiego założycielka fundacji Shalom, Gołda Tencer. I jeszcze jedno dziś ważne zdanie przedstawienia - córka Szmula Tencera, który w Auschwitz miał na przedramieniu wytatuowany numer, no właśnie... pani doskonale pamięta, jaki to był numer.

Gołda Tencer: 128266.

I takich jak pani tata także wspominamy dzisiaj, w Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holokaustu. To jest taki dzień, kiedy chce pani przede wszystkim głośno i wymownie milczeć, czy głośno krzyczeć?

Ja chcę chyba głośno krzyczeć. Ale wydaje mi się, że ja zawsze krzyczę. Ten krzyk jest już we mnie. A może to też, ja często o tym mówię, mój tata, jak byliśmy jeszcze dziećmi, w nocy krzyczał przez sen. I my z bratem pędziliśmy do sypialni, budziliśmy tatę i tata zawsze mówił: "Dobrze, żeście mnie obudzili. Nigdy nie mówił, co mu się śniło, ale ten krzyk jest we mnie. Ja już nie umiem milczeć.

Pani tata wracał do domu z pracy, stał godzinami patrząc gdzieś w dal, plecami oparty o brązowy piec kaflowy w waszym mieszkaniu w Łodzi. No i był zawsze jakiś taki nieobecny, tak o nim mówili, tak go wspominali.

Tak, tata zawsze był wzrokiem tak jakby w swoim świecie. Kochał nas ponad życie, ale też muszę powiedzieć, że tata przed wojną miał żonę i córeczkę Gołdę, które zginęły.

Zginęły w getcie.

Zginęły w bunkrze. One były w bunkrze i wtedy wydali obydwie. W każdym bądź razie ja to słyszałam nie od taty, bo tata bardzo mało mówił, nie chciał nas obciążać tą pamięcią. Ale nie tylko u mnie domu. W większości żydowskich rodzin rodzice bardzo mało mówili o tym, co przeżyli.

Rodzice mało mówili. Pytanie, czy pani z bratem pytaliście swoich rodziców. Czy pytała pani tatę właśnie o Majdanek, o Oświęcim, o Mauthausen, gdzie był wyzwolony?

Uprzedził mnie pan, bo chciałam powiedzieć, że myśmy wtedy nie zadawali tych pytań. Myśmy nie zadawali, a później, kiedy mogłam już zapytać, to już taty nie było. Jedyne co zostało z rodziny mojego taty, który przeżył i został ostatnim transportem przewieziony z Auschwitz do Mathausen i tam został wyzwolony. I przeżył z jedynym bratem. Tak że nie mam nawet zdjęcia rodziny, nie mam nikogo, mam taką pustą ramkę, którą, mam nadzieję, że kiedyś zapełnię.

Jeden z więźniów Auschwitz, Holender Eddy de Wind spisał swoje wspomnienia jeszcze tam w obozie. Potem wydał książkę. Jego syn później, po latach wspominał tak: "Auschwitz zawsze było z nami. Moja matka mawiała, że Auschwitz siedzi z nami przy stole kuchennym, jak dziadek, jak babcia." Pani też miała takie poczucie w czasie swojego dzieciństwa i w czasie swojej młodości, w domu?

Nie, ja tylko wiedziałem, że w moim domu jest coś, co się unosi w powietrzu. Ja nie umiem tego nazwać. Dom, w którym była wielka miłość. Wielka miłość, ale też rodzice, którzy byli nieraz nieobecni. Moi rodzice byli powojennym małżeństwem, mama przeżyła wojnę w Komi ASRR, i w ten sposób udało im się w ogóle uratować. I wrócić później do swojej Łodzi. Ja powiem, że z dzieciństwa wiem bardzo mało. Później lata mi zabrało, żeby zbierać okruchy pamięci.

Tak. I wśród tych okruchów jest taki okruch, który jest bardzo wymowny, bo po latach wspominała pani, że raz tacie się wyrwało, czy raz rzeczywiście przyznał, że w czasie powstania w getcie trafiła w jego ręce broń. I wy, jako dzieci dopytywaliście go: "I co? Co tato? Ilu Niemców zabiłeś?" Co odpowiedział?

Tata powiedział, że on nie mógł strzelać do człowieka. Ale ja widzę, że pan przeczytał książkę.

Starałem się poznać waszą historię. I poznając tę historię, dowiedziałem się także, że, gdy pani była dzieckiem, to śniło się pani często, że gonią panią Niemcy. Choć pani była dzieckiem powojennym.

Jestem powojennym pokoleniem, ale ze wszystkimi moimi kolegami mieliśmy te same sny. Chodziłam do żydowskiej szkoły w Łodzi, która została w 1969 roku zamknięta. No i teraz wszyscy moi koledzy, przyjaciele są w całym świecie. Jestem jedną z nielicznych, może z pięciu osób, które zostały w Polsce. Ale nasze dzieciństwo, nasza młodość w Łodzi, to było takie bardzo podobne do siebie, a przy tym myśmy byli tak zawsze jak jedna rodzina. Bo myśmy nie mieli babć, cioć, itd. Po prostu zawsze jak były święta żydowskie, to po prostu bardzo mało osób siadało do stołu. To bardzo bolało.

Przy okazji takich dni jak ten dzisiejszy, Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holokaustu mówi pani, że została po nich garść popiołu, grudka piasku przesypywana przez czas. Gdyby tylko tyle zostało, pani Gołdo, no to byłaby nasza porażka.

To są słowa Katznelsona, ale została po nich pamięć. Zamordowano naród, 6 mln Żydów, ale nie została zamordowana kultura żydowska, wielka literatura, wielka spuścizna. No i my jesteśmy ci, którzy muszą ciągnąć i chcą ciągnąć tę nić, i nasze dzieci, nasze wnuki. Mamy opowieści do końca życia, bo to my jesteśmy tym pokoleniem teraz, którzy jeszcze pamiętają, trochę przynajmniej, historie naszych rodziców.

Wy pamiętacie, wy opowiadacie. Pytanie tylko, czy młodzi chcą was słuchać? Czy młode pokolenie Żydów chce rozmawiać o Holokauście? Czy ta tematyka interesuje nowe, kolejne pokolenia?

Ja bym nie pytała o pokolenie młodych Żydów. W ogóle czy młodych ludzi interesuje? Wydaje mi się, że tak. Ale to, czego jest na pewno za mało w naszych szkołach, ta edukacja powinna być, nie wiem, od maleńkości. Mówić o tym, że np. jedna trzecia Warszawy,przed wojną mówiła w języku jidysz. Czy to było kilkadziesiąt dzienników, tygodników, gazet wydawanych, że było mnóstwo teatrów. I później była Zagłada. O tym trzeba mówić, trzeba mówić o wspólnym losie. Ja chcę powiedzieć, że kiedy spotkałam Irenę Sendlerową, miałam to szczęście, że zaliczała mnie do grona swoich przyjaciół, jako wychowankę, to zawsze mówiła: "Wiesz co, tak żałuję, że nigdy nikt nie napisał książki o matkach, które musiały oddawać swoje dzieci i o matkach, które je wychowywały". Ja dwa lata temu zasadziłam na Placu Grzybowskim wierzbę - wierzbę pamięci matek żydowskich i matek polskich. I mam nadzieję, że ta wierzba będzie rosła.