Nasi piłkarze rozpoczynają zgrupowanie przed meczami eliminacji mistrzostw świata z Ukrainą i Anglią. Nawet dwa zwycięstwa w wyjazdowych meczach nie gwarantują nam wywalczenia przepustek na brazylijski mundial.

REKLAMA

Piłkarze, którzy dziś przyjeżdżali do stolicy zapewniają, że wierzą w awans, że ciągle wszystko w ich rękach i że o najbliższych dniach myślą z optymizmem. Trudno żeby mówili inaczej, ale równie trudno wierzyć w ich słowa. Przed nami dwa wyjazdowe mecze - w piątek w Charkowie z Ukrainą, za tydzień we wtorek w Londynie z Anglią. Kłopot w tym, że biało-czerwoni bardzo rzadko wygrywali dwa mecze o punkty w ciągu kilku dni.

Pozytywny przykład to kadra Pawła Janasa. W październiku 2004 roku nasz zespół wygrał na wyjeździe z Austrią 3:2, a później także na wyjeździe z Walią - także 3:2. Zresztą blisko rok później, we wrześniu 2005 powtórzyliśmy ten wyczyn, wygrywając z tymi rywalami na własnych boiskach.

Ta sztuka udała się też w czasach Leo Beenhakkera. W październiku 2006 roku wygraliśmy najpierw na wyjeździe z Kazachstanem 1:0, a potem pokonaliśmy w pamiętnym meczu w Chorzowie Portugalię 2:1. W marcu 2007 roku wygraliśmy 5:0 z Azerbejdżanem i 1:0 z Armenią.

Jak widać tych przykładów z ostatnich lat nie ma zbyt wiele. Jeśli już szukamy powodów do optymizmu, to jednak w październiku pod tym względem radziliśmy sobie nieźle.

O typowo piłkarskich powodach związanych z obecną kadrą strach pisać. Dziś Kamil Glik powiedział coś bardzo sensownego o reprezentacji: "Jesteśmy nieobliczanym zespołem". Tą nieobliczalność zobaczyliśmy kiedy remisowaliśmy z Mołdawią 1:1, czy kiedy przegrywaliśmy z Ukrainą 1:3. Kadra Waldemara Fornalika zafundowała nam dużo rozczarowań, ale jakimś cudem ciągle jest w grze. Zadanie, które stoi przed Polakami jest z gatunku "Mission Impossible", ale jeśli w piątek pokonamy Ukrainę wszyscy będziemy kibicami, przynajmniej do wtorku.