Niby proste i właściwie nie mam z tym w Johannesburgu kłopotów, ale drogowych obserwacji kilka już mam...

REKLAMA

Pierwsze dni w ogóle były ciężkie. Tak się człowiekowi wryło w pamięć to patrzenie "najpierw w lewo, potem w prawo, a potem jeszcze raz w lewo", że początkowo wejście na jezdnię nastręczało mi wielu kłopotów. Zresztą to samo miałem w Wielkiej Brytanii. Kilka dni zajęło mi przestawienie się na tutejszy system ruchu.

Co prawda mieszkańcy Johannesburga na to nie narzekają, ale ja na przejściu dla pieszych czuje się tu dziwnie. Samochody, które skręcają, potrafią przejechać mi tuż przed nosem i już nie raz musiałem przyspieszyć kroku albo zwolnić, żeby nie zostać "trafionym". Ludzi na ulicach jednak dużo. Bez skrępowania włażą pod samochody, idą środkiem, na skos, wymijają, przebiegają przed samochodami i nie ma wypadków... Podobno to tylko wygląda groźnie, podobno kierowcy świetnie widzą, co i jak, i można czuć się bezpiecznym - staram się to sprawdzać jak najrzadziej...

Na skrzyżowaniach często też panuje bałagan - na przykład, jeśli wyłączy się sygnalizację, zdarza się jak wszędzie. Rozwiązanie jest proste i działa. Po prostu każdy przed takim skrzyżowaniem się zatrzymuje. "Każdy" oznacza, że 95% użytkowników wykonuje ten manewr. Czyli wynik naprawdę niezły. Zajeżdżanie, nieoczekiwana zmiana pasa, przejeżdżanie "na czerwonym" to jednak dość częste przewinienia.

Pijani też jeżdżą i też bez skrępowania. Policja z radością przyjmie banknot w zamian za przymknięcie oka. Podobno trzeba jeszcze w ramach testu przeczytać numer rejestracyjny radiowozu, ale niekiedy wystarczy podać kasę i można jechać dalej. I tak z jednej strony panuje na ulicach prawo dżungli, z drugiej ciężko oprzeć się wrażeniu, że w tej dżungli wszystko ma jakiś sens (choć czasami ukryty...).