Służby informacyjne - podstawowa pomoc dla każdego kibica czy dziennikarza na tak poważnej imprezie sportowej. W Dausze przedstawicieli służb informacyjnych oczywiście również nie brakuje. Jest ich dużo, są dobrze oznakowani, "umundurowani", prawie zawsze uśmiechnięci i zawsze skorzy do pomocy. Niestety stosunkowo często nie potrafią jej udzielić.

REKLAMA

Zobacz również:

Lekko nie jest. O pomoc ciężko. Proszę chwilkę poczekać, zaraz zadzwonię i dowiem się, czy ma pan iść w lewo czy w prawo, nie jestem pewna. Taką właśnie odpowiedź dostałem od pani w jednej z hal, pytając o biuro prasowe. I może przesadzam, ale wydaje mi się, że powinna to wiedzieć bez koła ratunkowego.

Ja: Jedzie pan do hotelu X?

Kierowca autobusu: Nie do Y.

Krótka wymiana zdań z kierowcą autobusu, który rozwozi dziennikarzy na zasłużony spoczynek. Po chwili do autobusu podchodzi gość, będący od kierowcy nieco wyżej w hierarchii, tłumaczy mu coś, a ten dowiaduje się, że jednak jedzie do X i właściwie to od początku miał tam jechać, ale akurat nie miał wiedzy w tym zakresie. Zresztą dopiero po trzech dniach na autobusach pojawiły się stosowne informacje. Wcześniej, bez pytania, nie dało się wsiąść do właściwego.

I choć wszystko to przepojone jest spokojem, uśmiechem, chęcią pomocy, to jednak mam wrażenie, że zbyt często słyszę: "spytam", "sprawdzę", "nie wiem", "proszę spytać w innym miejscu". Ogólne wrażenie jest takie, jakby mistrzostwa rozpoczęły się o kilka dni za wcześnie, jakby nie zdążono wszystkich przeszkolić i wszystkiego zorganizować. Jakby mimo rozgrywania już pierwszych meczów trwały jeszcze "prace koncepcyjne" nad udoskonaleniem całego systemu. Na szczęście kłopotem organizatorów nie są pełne trybuny. Na meczach zawsze jest dużo wolnych miejsc. Stewardom ubyło więc obowiązków, co pewnie przyjmują z poczuciem ulgi. Choć tak naprawdę chyba nikt o zdrowych zmysłach nie spodziewał się tu kompletu - może na meczach gospodarzy i półfinałach. Poza tym w bardzo wychłodzonych halach hulają zawodnicy na parkiecie i zimny wiatr.

"Nie wiem" to też nader częsty argument taksówkarzy, którzy nawet po wskazaniu na mapie docelowego miejsca nie byli w stanie z gracją i wdziękiem dotrzeć w odpowiednie miejsce. Trafił się też taksówkarz-oszust, który próbując wcisnąć niejasny kit o tym, że jest taksówką lotniskową, naliczył sobie dodatkowe opłaty w również lotniskowej wysokości. Jakbym co najmniej chciał lądować na prywatnym pasie startowym, na końcu którego czeka już humus i inne przekąski. Pertraktacje z nim trwały dość długo. Dobrze, że skończyły się zwycięstwem sprawiedliwości.

Sygnałów o nieuczciwych taksiarzach, którzy chcą dorobić przy okazji mistrzostw, jest więcej, ale - choć to smutne - przyznam, że zdziwiony nie jestem. Ludzie wszędzie są jednak tacy sami albo chociaż mniej więcej tacy sami. Tu jest podobnie. Choć różnice klasowe i płacowe są gigantyczne. Ale o tym innym razem.