Włosi nie jadą na Mundial po raz pierwszy od 60 lat. W dwumeczu ze Szwecją nie potrafili zdobyć bramki. Trener niepanujący nad sytuacją, brak gwiazd światowego formatu, zapłakany Gigi Buffon. Włosi zaliczani przez dekady do światowej czołówki przynajmniej na jakiś czas staczają się w przeciętność.

Włosi nie jadą na Mundial po raz pierwszy od 60 lat. W dwumeczu ze Szwecją nie potrafili zdobyć bramki. Trener niepanujący nad sytuacją, brak gwiazd światowego formatu, zapłakany Gigi Buffon. Włosi zaliczani przez dekady do światowej czołówki przynajmniej na jakiś czas staczają się w przeciętność.
Gianluigi Buffon /DANIEL DAL ZENNARO /PAP/EPA

Ostatni Mohikanin włoskiej piłki - to określenie pasuje idealnie do Gianluigiego Buffona. Ostatnia wielka gwiazda Squadra Azzurra. Symbol solidności, wielkich umiejętności i wielkiej charyzmy. Mimo ogromnego rozczarowania po bezbramkowym remisie ze Szwecją w Mediolanie to Buffon potrafił zdobyć się na piękny gest i bić brawo świętującym awans rywalom. Jeden z ostatnich we włoskiem zespole Mistrz Świata z 2006 roku kończy z kadrą - nie bójmy się słów - upokorzony.

Jego gwiazda co oczywiste nie zgaśnie, bo to postać w futbolu ponadczasowa, ale ta sytuacja dobitnie pokazuje, jak cienka jest w futbolu granica oddzielająca sukces od porażki. Oto jeden z najlepszych bramkarzy świata i największa obecnie postać włoskiej piłki zalewa się łzami, bo jego drużyna odpada w barażach z przeciętną przecież Szwecją. Pytanie, kiedy w tą przeciętność popadli Włosi? Bo symptomy tego widzieliśmy w ostatnich latach. I pomyśleć, że jeszcze w 2006 roku byłem świadkiem wielkiej włoskiej fiesty pod Bramą Brandenburską, gdy kibice świętowali zdobycie Mistrzostwa Świata. Kolejne Mundiale to już pasmo nieszczęść. W RPA i Brazylii nie udało się wyjść z grupy, a do Rosji w ogóle nie uda się pojechać.

Gdzie czasy, w których selekcjoner Włochów musiał wybrać 3-4 napastników z grona dziesięciu zasługujących na grę w reprezentacji? Dziś Włosi nie mają gwiazd światowego formatu, bo piłkarski świata nie będzie zachwycał się Ciro Immobile czy Lorenzo Insigne. Stephane El Sharaawy też nie budzi wielkiej wrzawy na wszystkich stadionach świata. Nie wspomnę już Mario Balotellim, który okrzyknięty kilka lat temu złotym dzieckiem włoskiej piłki co prawda już się trochę uspokoił, ale nie spełnił wielkich oczekiwań. Doczekaliśmy się czasów, w których to Polska ma zdecydowanie większą gwiazdę futbolu niż Italia, a to coś w historii piłki coś wyjątkowego.

Wielu miłośników włoskiej piłki i Serie A nie ma wątpliwości - ligowe rozgrywki we Włoszech są najciekawsze od lat. Napoli, Juventus i odradzający się Inter walczą o tytuł. Blisko czołówki są obie drużyny z Rzymu: Lazio i AS Roma. To wszystko dzieje się w momencie, gdy reprezentacyjna piłka we Włoszech wpada w czarną dziurę. Ostatnią wielką imprezę Italia opuściła 25 lat temu. W 1992 roku Włochów zabrało na Euro w Szwecji. Na Mundialu Włochów nie było ostatnio w 1958 roku. W Szwecji... Można nabawić się poważnego kompleksu.

Czekam na nowe włoskie gwiazdy. Chciałbym znów widzieć w ataku taką różnorodność jak kilkanaście lat temu. Filigranowy Gianfranco Zola, "Srebrny Lis" Fabrizio Ravanelli, Christian Vieri, Alessandro Del Piero i mógłbym wymieniać tak jeszcze długo. Obserwujemy najsmutniejszy piłkarski obrazek z Półwyspu Apenińskiego od lat. Teraz Włochów czeka poważna przebudowa zespołu. Trzeba szukać kogoś, kto udźwignie ciężar historii włoskiej piłki, a to wielka presja.