To był mecz, który przeszedł do historii naszego sportu. W 2009 roku w drugiej fazie mistrzostw świata pokonaliśmy Norwegów 31:30. Pojedynek w Zadarze miał niezwykle dramatyczny przebieg. Przed wieczornymi emocjami w krakowskiej Tauron Arenie warto to sobie przypomnieć.

To był mecz, który przeszedł do historii naszego sportu. W 2009 roku w drugiej fazie mistrzostw świata pokonaliśmy Norwegów 31:30. Pojedynek w Zadarze miał niezwykle dramatyczny przebieg. Przed wieczornymi emocjami w krakowskiej Tauron Arenie warto to sobie przypomnieć.
Piłkarze ręczni na przedmeczowym treningu /Jacek Bednarczyk /PAP

Kiedy na niespełna dwie minuty przed końcem przegrywaliśmy dwoma bramkami, można było stracić nadzieję na zwycięstwo i półfinał. Tym bardziej, że remis nas nie urządzał. Potrzebowaliśmy wygranej, a więc trzech bramek. Warto jednak pamiętać o tym, że i Norwegowie musieli wygrać. Remis oznaczał bowiem koniec marzeń dla obu ekip i awans Niemców. Gdyby nie to, zapewne cała ta wielka historia by się nie wydarzyła.

Bohaterów tych ostatnich minut było kilku. Pierwszym bez wątpienia Mariusz Jurasik. Rzucił bramkę, a później asystował przy trafieniu drugiego z bohaterów - Rafała Glińskiego. To on dał wyrównanie. 14 sekund przed końcem norweski trener poprosił o czas. Potrzebował zwycięskiego gola. A co w tej przerwie mówił trener Wenta? "Spokojnie, mamy dużo czasu". To tylko krótki cytat z naszego trenera. I ten spokój emanujący od Wenty. Choć to rywale mieli piłkę, a do końca brakowało 14 sekund. Właściwie nic nie wskazywało, że można coś tu jeszcze zrobić. A jednak... Błąd Norwegów piłka w rękach Artura Siódmiaka i piłka lecąca przez całe boisko...

Jak głosi reprezentacyjna anegdota, Siódmiak poproszony dzień później na treningu o powtórkę pamiętnego rzutu... nie trafił w bramkę. Tak to czasem bywa - o zwycięstwie czy też porażce w sporcie decyduje odrobina szczęścia. Wtedy padają rozstrzygnięcia, na które nikt nie postawiłby ani grosza. A jednak niemożliwe czasami staje się możliwe.

A jak może być dziś? Eksperci zaczynają nazywać Norwegię czarnym koniem tego turnieju. Norwegowie wyszli z grupy z czterema punktami, pokonując ich, będziemy jedną nogą w półfinale. Na to liczę - mówi zdobywca decydującej bramki z 2009 roku. Siódmiak zastrzega jednak, że nie będzie łatwo, a w podobnym tonie wypowiadają się też obecni kadrowicze.

Twarda gra w obronie 6-0, lub jeśli nie zdążą się zmienić to 5-1, mocna bramka, szybkie skrzydła - to taka najkrótsza charakterystyka Norwegów. To typowy, skandynawski handball. Grają agresywnie, czasami na granicy brutalności, ale to w naszej dyscyplinie normalnie. Jesteśmy gotowi na walkę - ocenia Krzysztof Lijewski.

Mocą tego zespołu jest ciekawa, szybka gra w ataku. Dobra bramka i twarda obrona. Oni z tego żyją. Zapowiada się trudne spotkanie. Będziemy się musieli naprawdę napracować, żeby z tym rywalem wygrać - to z kolei opinia Sławomira Szmala.

Wygrana z Francją dała nam duże możliwości, ale przed nami jeszcze trzy spotkania i długa droga do półfinału. Zwycięstwo nad Norwegią bardzo nas przybliży do najlepszej czwórki. Na razie myślimy tylko o tym. Podchodzimy do tego spotkania jak do finału. Na tych mistrzostwach każdy mecz wymaga maksymalnej koncentracji i jest bardzo ważny - mówił wczoraj Michał Jurecki.