Niedziela, Astana 22.00 czasu miejscowego. O tej porze rozlegnie się pierwszy gwizdek eliminacji Mistrzostw Świata w 2018 roku. Wyjazdowy mecz z Kazachstanem trzeba po prostu wygrać. Piłkarskich skojarzeń z tym państwem nie mam zbyt wielu, ale kilka mi się przypomina…

Niedziela, Astana 22.00 czasu miejscowego. O tej porze rozlegnie się pierwszy gwizdek eliminacji Mistrzostw Świata w 2018 roku. Wyjazdowy mecz z Kazachstanem trzeba po prostu wygrać. Piłkarskich skojarzeń z tym państwem nie mam zbyt wielu, ale kilka mi się przypomina…
Euzebiusz Smolarek /Bartłomiej Zborowski /PAP

Jak te traumatyczne minuty w roku 2007. Mecz na Łazienkowskiej w Warszawie. Wraz z grupą przyjaciół oglądamy jednak w telewizji. Kazachstan - będzie miło, łatwo. Wygramy i będzie pozamiatane. A tu proszę, niespodzianka. Październikowy wieczór zaczyna się koszmarnie. W 20 minucie gol dla gości - niejaki Dmitri Biakow na liście strzelców. Szok, niedowierzanie. Kręcimy głowami nie wierząc w to, co widzimy. Piłkę z siatki wyjął wtedy Artur Boruc i pewnie był raczej - delikatnie mówić - zdenerwowany.

I tak jakoś nagle była już przerwa. Już minęło 45 minut i cały czas Kazachstan o bramkę lepszy. Druga połowa ruszyła zgodnie z planem. Polacy dalej bezradni, a po kilku minutach - pyk! - skończył się prąd... Ciemności na Łazienkowskiej. I zaczyna się robić nieswojo. Ktoś nerwowo się śmieje, ktoś macha ręką. Ktoś inny przypomina mecz z Łotwą w Warszawie - też przegrany. Wszystko nie tak jak miało być. I wreszcie wraca prąd, a nasi jakby naładowani dodatkową energią wracają do walki. Raz, dwa, trzy - za każdym razem Ebi Smolarek i wygrywamy 3:1, ale nerwów było sporo. Zresztą Smolarek dał nam w tych samych eliminacjach także zwycięstwo na wyjeździe. Strzelił jedną bramkę w tamtym meczu. I jedyną dla naszej kadry na kazachskiej ziemi. Pewnie dlatego, że innych meczów kadra tam nie grała.

Nie chcę demonizować, bo mamy teraz inną reprezentację niż 9 lat temu. Drużynę dojrzalszą, bardziej świadomą swoich możliwości, ale pamiętajmy, że z tymi Kazachami w Astanie to wcale nie musi być tak różowo i fajnie. Może być męcząco jak w czerwcu 2015 roku z Gruzją w Warszawie, kiedy okazałe zwycięstwo zapewniła tylko genialna gra Polaków od 88 minuty do końcowego gwizdka i hat-trick Roberta Lewandowskiego.

Jeszcze dwie kwestie związane z Kazachstanem majaczą mi w pamięci. Choćby Żetysu Tałdykorgan - rywal Lecha Poznań w eliminacjach Ligi Europy 2011/2012. Trauma dla czytającego taką nazwę jest bezsporna - zapewniam. Już na koniec - Siergiej Chiżniczenko - grał w Koronie Kielce. Jest w kadrze na mecz z Polską. Strzelił w Ekstraklasie jednego gola. Komu? Jakiego? Nie pamiętam. I obym jego gola nie oglądał w niedzielę. Może być za to jakiś polski hat-trick. Jak Smolarka w 2007.