Tradycyjnie po zakończeniu takiego wyścigu jak Tour de France bardzo liczne jest grono tych, którzy ostatnie tygodnie mogą traktować tylko w kategoriach porażki. Nie inaczej jest tym razem. Wyścig zapamiętamy z powodu kłopotów faworytów, ale i wspaniałej jazdy Polaków - Rafała Majki i Michała Kwiatkowskiego.

Przed rozpoczęciem Wielkiej Pętli eksperci jednym tchem wymieniali głównych faworytów do podium wyścigu - Alberto Contador, Chris Froome, Vincenzo Nibali. Do Paryża, i to w żółtej koszulce lidera, dojechał Włoch. Hiszpan i Brytyjczyk z powodu kontuzji musieli wycofać się z wyścigu. Zresztą tych nieszczęśników, którzy poobijali się po upadku w kraksach było więcej - choćby Amerykanin Talansky. Do mety Tour de France nie dotarł także Portugalczyk Rui Costa. Ba, już na pierwszym etapie poturbował się wyśmienity sprinter Mark Cavendish i także musiał się wycofać.

Widziałem już ładnych kilka "Wyścigów Dookoła Francji" i mogę śmiało powiedzieć, że kilka było z pewnością bardziej emocjonujących, ale ten był chyba najbardziej dramatyczny. Na nieszczęściu jednych korzystają jednak inni. I tak na podium wyścigu znalazło się aż dwóch Francuzów - Jean Christophe Peraud i Thibaut Pinot. Różnie potoczyły się z kolei losy tych, którzy mogli skorzystać na pechu liderów swoich ekip. Po wycofaniu się Froome’a, Team Sky miał liczyć na Australijczyka Richie’ego Porte. Ten jednak oczekiwaniom nie sprostał - zajął dopiero 23. miejsce. Lepiej od niego wypadli i Mikel Nieuve i Geraint Thomas. Lepiej nieszczęście Alberto Contadora wykorzystał Rafał Majka. Co prawda miejsce w klasyfikacji generalnej nie zachwyca, ale kto by się tym przejmował w obliczu dwóch etapowych zwycięstw, dwóch drugich miejsc i koszulki dla najlepszego górala. Gdyby Contador jechał dalej, Polak byłby tylko jego "gregario" - pomocnikiem. Później jednak mógł jechać na własny rachunek i w Pirenejach szansę wykorzystał. Spokojnie można jego nazwisko wymieniać w gronie największych gwiazd wyścigu. W końcu też możemy nieco odpuścić Zenonowi Jaskule. Od 20 lat przed Tour de France wspominaliśmy jedyne "polskie" etapowe zwycięstwo w Wielkiej Pętli - teraz mamy dwa kolejne do wspominania i mamy też gwiazdę, która jeszcze przez lata może błyszczeć. Nie musimy już wspominać - możemy żyć kolarską teraźniejszością.

Trochę poniżej oczekiwań wypadł Michał Kwiatkowski, ale trzeba wspomnieć jego kilka brawurowych ucieczek, czy trzecie miejsce na drugim etapie. Zresztą "Kwiatek" przez kilka dni zajmował czwarte miejsce w klasyfikacji generalnej.

Za nami trzy tygodnie bardzo ciekawej kolarskiej walki. Było dramatycznie, było biało-czerwono. I tylko szkoda, że jednak walka o zwycięstwo w całym wyścigu rozstrzygnęła się dość szybko i jednak była troszkę bezbarwna. Nibali koszulkę lidera zdobył już po drugim etapie. Oddał ją na mecie 9. etapu Francuzowi Gallopinowi. Na 10. etapie jednak szybko ją odzyskał i to od razu uzyskując ponad dwuminutową przewagę nad rywalami. Później przewaga już tylko rosła. Nazywany "Rekinem" Włoch jechał w trochę innej lidze od reszty. Może za rok czy dwa podobnie będziemy mogli powiedzieć o Majce?

Na razie jednak to Nibali dołącza do wybitnego pięcioosobowego grona kolarzy, którzy wygrali trzy największe wyścigi świata - Tour de France, Giro d’Italia i Vuelta Espana.

Nie można też zapomnieć Niemca Marcela Kittela. Kiedyś wygrywał etapy na Tour de Pologne, teraz był najlepszy cztery razy na Tour de France. Wygrał i pierwszy etap i ostatni.