Może pół godziny po zakończeniu wczorajszych meczów do domu, w którym mieszkamy, wrócił jeden z kolegów, dziennikarz z ogólnopolskiej gazety. I zaraz zwrócił moją uwagę na naszą ulicę - przez cały tydzień pustą, a dziś zastawioną samochodami. Dokumentnie zastawioną.

Dziennikarska ciekawość nie pozwoliła nam tak tego zostawić. Ruszyliśmy w stronę, z której dobiegał śmiech i muzyka. A dodam, że nigdy w tamtą stronę nie szliśmy - nie było po co.

Okazało się, że dosłownie 300 metrów od naszego domu jest niewielki klub muzyczny. Za kilka minut ma się zacząć koncert jakiejś kapeli z Kapsztadu. "Grają indie rock" - poinformował nas sprzedający bilety Szwajcar. Muzyka w klimacie zespołu Interpol - o ile akurat jesteście zorientowani.

I tak właśnie znalazłem się w miejscu, które przypominało Jadłodajnię Filozoficzną albo Radio Luxemburg -powołuje się na warszawskie kluby, bo akurat w tej materii posiadam jakąś widzę...

Po kilku minutach początek koncertu. Wokalista w fikuśnym kapeluszu, basista z obowiązkowym papierosem. Występ trwa może 40 minut. Liczyłem na trochę więcej, ale muzyka przyjemna. Akustyka całkiem, całkiem - sprzęt naprawdę niezły. Gdzieś obok kibice USA - poznałem po bluzach... cała masa nastolatków i nastolatek, trochę ludzi około 30. Okazuje się, że nawet tak daleko od domu można znaleźć miejsce, które klimatem przypomina coś, co bardzo dobrze się zna.

Chyba ta Afryka, a Johannesburg w szczególności to jednak nie taka egzotyka. Tylko po prostu miasto - choć daleko...

Rano po zaczerpnięciu wiedzy z internetu wiem już że:

- koncert był elementem zimowej trasy (podkreślam słowo zimowej) Southern Pulse

- wystąpiło na nim kilka młodych kapel, tylko my załapaliśmy się na ostatnią

- impreza była tylko dla osób pełnoletnich, a klub nazywa się Back2Basic

- gdyby ktoś chciał sam posłuchać, dowiedzieć się więcej o południowoafrykańskim rocku - southernpulse.co.za