Z trzydziestego piętra wieżowca w Hongkongu rzucił się kolejny doskonale opłacany specjalista od międzynarodowych finansów. Światowa prasa wylicza co najmniej sześć podobnych przypadków od początku roku. Co gryzie banksterów?

REKLAMA

Bankster to określenie, które zrobiło furorę na zachodzie po kryzysie finansowym z 2008 roku. W ten sposób określa się szefów i specjalistów instytucji sektora finansowego, którzy zarabiają miliony dolarów, nie ponosząc żadnej odpowiedzialności za działania, które doprowadziły do rozpaczy miliony ludzi.

Pod koniec stycznia z dachu 33-piętrowej siedziby tej samej firmy JP Morgan, w nowej dzielnicy finansowej Wyspa Psów w Londynie, rzucił się 39-letni dyrektor. Prasa przez kilka dni rozważała wówczas dlaczego zwłoki leżały na położonym dwadzieścia cztery piętra niżej dachu przez kilka godzin i dlaczego tysiące pracowników okolicznych wieżowców oglądało ten makabryczny widok. Gazety cytowały wtedy zgorzkniałych weteranów korporacyjnego wyścigu szczurów, którzy przekonywali, że to nie przypadek, że zrobiono to ku przestrodze, tak by stada szczurów z Canary Wharf widziały jak kończą nieprzystosowani.

Dwa dni wcześniej w swoim domu w luksusowej dzielnicy South Kensington powiesił się dyrektor londyńskiego oddziału niemieckiego giganta bankowości Deutsche Bank. Nie wiadomo nic o kłopotach w jego życiu, a już z pewnością nie finansowych. Sam dom był wart prawie dwa miliony funtów, a dyrektor był też właścicielem ekskluzywnych nieruchomości po drugiej stronie Atlantyku.

Pod koniec stycznia zginął, również w Londynie, główny ekonomista Russel Investments. Według policji skoczył z kilkunastometrowej wysokości muru. Również w styczniu, po drugiej stronie Atlantyku, w stanie Colorado, znaleziono ciało założyciela firmy American Title Services. Policja podała, że w jego głowie tkwił gwóźdź wystrzelony z pneumatycznego pistoletu. Na początku roku zginął też dyrektor do spraw komunikacji w londyńskiej siedzibie reasekuracyjnego giganta Swiss Re AG.

Wśród teorii, które mają wyjaśniać tę plagę, powtarzają się opowieści o rosnącej presji i przepracowaniu. W tym kontekście przypomina się sierpniowa śmierć praktykanta w londyńskim oddziale Bank of America. 21-latek zmarł po tym jak - zamiast spać, pracował trzecią noc z rzędu.

Inna wersja mówi o frustracji i niedosycie po otrzymaniu nagrody rocznej. Prasa w Londynie zauważa, że to w pierwszych tygodniach roku płyną na konta tzw. bonusy. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że w instytucjach finansowych co roku wypłaca się pracownikom niebotyczne premie, które zwykłemu śmiertelnikowi mogłyby wystarczyć na resztę życia. Za te fortuny znienawidzeni przez ogół społeczeństwa banksterzy kupują nieruchomości i sportowe samochody, które czekają na nich w salonach najdroższych marek, mieszczących się na poziomie ulicy w dzielnicach finansowych.

Wreszcie ostatnia, najbardziej niesamowita wersja zakłada, że za samobójstwami kryje się tajemnica, o której na razie wiedzą tylko nieliczni, szefowie banków i specjaliści handlu pieniężnymi wynalazkami epoki globalnej megaspekulacji. Chodzi o widmo kolejnego finansowego tsunami, które jakoby zmyje bogactwo narodów i wyleje na bruk miliony pracowników.

Nie ma podstaw, by wierzyć w tę dziwaczną wersję. Politycy i finansiści zapewniają nas przecież, że kryzys się już kończy, ale warto pamiętać, że przed załamaniem w 2008 roku tylko dziwacy ostrzegali przed zapaścią, podczas gdy a politycy, nobliści i profesorowie ekonomii słowem o zagrożeniu nie wspominali.