Przyjechała telewizja do mojego syna. Chcieli go nakręcić jako dziwoląga. Przecież sto tysięcy polskich dzieci pojechało uczyć się do brytyjskich szkół, ale czy ktoś słyszał, żeby któreś wróciło? Podobno jest jeszcze jeden chłopiec w Łodzi i być może jedna dziewczynka w Warszawie, ale widocznie ich nie udało się odnaleźć...

Moje dziecko sumiennie się przygotowało. Wprawdzie na czesanie się nie zgodził, ale założył czysty jumper (zwany w Polsce kangurkiem) i wypisał na kartce porównanie cech szkoły angielskiej i rodzimej.

W kamerze mój mały wypada doskonale, zwłaszcza na tle naszej nieco poplamionej, kremowej sofy (kanapy). Mówił szczerze. „W Polsce nauczyciele ciągle krzyczą bez powodu. W Anglii byli bardziej przyjaźni i bardziej szanowali dzieci, podchodzili do nich jak do normalnych ludzi. W polskiej szkole brakuje przyjemności, ciągle przymus, tam tyle nie zabraniali. W Anglii siedziałem w szkole dłużej, ale było mało zadania. W Polsce pędzą z materiałem, ciągle nie nadążają za programem i zadają połowę do domu”.

Na koniec padło pytanie, czy chce wrócić do Anglii. „Wolę być w Polsce, bo tu jestem u siebie.” - odparł mój jedenastolatek-obieżyświat.

Telewizja zechciała też nakręcić starego dziwoląga. Powiedziałem, że moim zdaniem angielska szkoła jest bardziej praktyczna, mniej nadęta, lepiej motywuje uczniów i kształtuje postawy obywatelskie. Nie wiem co mnie podkusiło, żeby wspomnieć też, że jeśli chce się zdobyć miejsce w którejś z najbardziej prestiżowych angielskich podstawówek, najlepiej zapisać potomka zaraz po poczęciu.

Wieczorem włączyłem telewizor, z nadzieją, że nauczyciele ze szkoły syna poszli już spać. Niepotrzebnie się obawiałem…

„Wrócił z rodzicami z Anglii” – zaczęła spikerka z pięknym uśmiechem – „teraz chodzi do polskiej szkoły. Jest z niej zadowolony i mówi, że nie chce wracać”.

Zatkało mnie. Czyżby znaleźli tego chłopca z Łodzi? Nie musieli. Ukazała się nasza kremowa sofa, a na niej mój mały, z bałaganem na głowie, za to w czystym jumperze. Siedzi i mówi tylko tyle: „wolę być w Polsce, bo tu jestem u siebie.” Potem spikerka dodała, że w Anglii nie jest zbyt wesoło, gdyż trudno jest zapisać dziecko do dobrej szkoły i, proszę bardzo, na dowód pokazała się moja gęba z ostrzeżeniem dotyczącym zaklepywania zaraz po poczęciu.

Dzieciak nigdy nie szanował mediów. Teraz nazywa telewizor „maceratorem mózgu”.

Gwoli sprawiedliwości dodam, że dziś macerator zaprezentuje szerszą wersję materiału z naszej sofy. Nie ma siły, tym razem musi być bardziej sprawiedliwa.