Śmierć generała przedarła się do masowej wyobraźni. Przegląd liczby komentarzy w portalach internetowych wskazuje, że ten fakt przykuwa uwagę społeczeństwa nie mniej niż dylemat dotyczący obsady stanowiska selekcjonera.

Moje prywatne doświadczenie wskazuje, że ta historia zainteresowała nawet tych ludzi, którzy zwykle nie mają czasu ani ochoty, by śledzić co się dzieje w kraju. Na przykład moją znajomą, która chociaż czytuje wyłącznie program telewizji i portal o kociakach, jakoś właśnie przeczytała w sieci, że przez ostatnie dwa i pół roku w Polsce doszło do kilku samobójstw osób ze świecznika.

Oczywiście nie mam pojęcia co stało się w garażu na Mokotowie. Wiem jednak, że rolą dziennikarzy jest dociekanie prawdy, a nie dywagacje o czym należy i wypada mówić, a o czym nie. Dlatego zaskoczyły mnie apele, by zostawić ten temat w spokoju.

Pierwszy z tych argumentów brzmi: myśl, że to mogło być zabójstwo jest z natury skrajnie prawicowa, gdyż - jak wyjaśnia naukowo pewien socjolog - prawicowe myślenie nie dopuszcza możliwości, że żołnierz też może mieć kłopoty. Coś w tym jest. Z drugiej strony niech jakiś zdolny neuropsycholog wskaże po której stronie mózgu rodzi się myślenie, które nie dopuszcza możliwości, że były generał mógł zostać zamordowany.

Drugi argument: wątpliwości oznaczają automatyczny podpis pod tezą, że winny jest rząd Donalda Tuska. Moim zdaniem obsesja sprowadzania wszystkiego do wojny między PO i PiS - to dopiero jest szaleństwo. Dziennikarze przecież są od informowania, a nie od uprawiania polityki.

Trzeci argument brzmi: nie należy o tym mówić, bo to nie przystoi; śmierć to sprawa prywatna, rodzinna. Przepraszam, ale ten argument, kilka tygodni po informacyjnym serialu o Madzi z Sosnowca - w którym wystąpiła rodzina do trzeciego pokolenia wstecz - jakoś mnie nie poraża.

Czwarty argument: Madzia to inna sprawa, bo tamta historia fascynowała ludzi, więc media musiały ją relacjonować. Słabe. Wspomniane liczby świadczą o tym, że śmierć generała też budzi zainteresowanie, a co by dopiero było, gdyby tragedią na Mokotowie zajmowały się przez miesiąc wszystkie media plus detektyw Rutkowski, a członkowie rodziny generała na zmianę urządzaliby konferencje prasowe oraz próbowali się otruć w ogródkach działkowych.

Jeszcze jeden argument: erupcja plotek i domysłów w Internecie winna być zignorowana. Ona o niczym nie świadczy, bo amatorskie sieciowe pisanie to domena gubiących się w domysłach anonimowych dziwaków i frustratów.

Otóż to! Dlatego właśnie profesjonalne media powinny rzucać światło, rozwiewać wątpliwości, podając pełne i sprawdzone informacje.

Jeśli tego nie czynią, nie dziwota, że tak szybko tracą autorytet na rzecz sieci.