Mam już prezenty. Kupiłem w jednym miejscu. Przez pełen ofiarnych panien i młodzieńców labirynt centrum handlowego, wiedziony nosem nie od parady, sprytnie przedarłem się prosto do sklepu z zapachami. Piękna sprzedawczyni zdradziła, że akurat jest przecena, a potem szczerze wyjawiła, że to "akurat" trwa już od kilku tygodni, bo firma chce zwiększyć sprzedaż w obliczu kryzysu.

Wychodząc z labiryntu, przeceny widziałem wszędzie. Wyprzedaże przed-, a nie poświąteczne! W szczycie zakupowym firmy pobudzają skłonność do zakupów? To chyba przykład zapobiegliwości, cnoty nieocenionej w czasach kryzysu.

Tę cnotę nasi rządzący zastępują optymizmem, który też jest zaletą, o ile nie przesłania rzeczywistości. Wyrazem istnienia przesłony najpierw było uznanie, że kryzys nas nie dotyczy.

Według rządzących, rosnąca konsumpcja obroni teraz naszą wyspę przed obcym potopem recesji. Tylko skąd weźmie się ten wzrost konsumpcji, skoro o podwyżkach płac możemy zapomnieć? Rząd wskazuje na obniżkę podatku dochodowego, ale nawet jeśli Polacy nie przejmą się kryzysem i będą szastać pieniędzmi, efekt zmniejszenia podatków może zostać zniwelowany przez spadek liczby zatrudnionych. Osobiście obawiam się, że pracę straci w przyszłym roku kilkaset tysięcy ludzi. Poza kilkoma wyjątkami, nie stworzyliśmy korporacji, działających na międzynarodowym rynku, a znaczną część Polaków zatrudniają zagraniczne koncerny i rodzime firmy pracujące na ich potrzeby. Zaryzykuję twierdzenie, że w czasach, kiedy rządy narodowe pompują miliardy we własne gospodarki, te koncerny prędzej zdecydują się zamknąć fabrykę w Polsce, niż u siebie.

Poziomowi zatrudnienia nie wróży też dobrze bierność rządu wobec apeli o pomoc dla zagrożonych branż. Bierność co najmniej dziwna w czasach, w których na całym świecie wrogowie deficytu i poskramiacze inflacji siedzą cicho, a rządy wspierają grubymi miliardami podupadające branże. Lepiej nie myśleć, co na wzrost długu powiedzą przyszłe pokolenia, ale to pompowanie pieniędzy, ratując przed bankructwem korporacje, pozwala podtrzymać funkcjonowanie całego systemu i łagodzi społeczne skutki kryzysu.

Nad obrzydliwą interwencję nasz rząd przedkłada dyscyplinę budżetową, która ma nas doprowadzić do strefy euro. Nisko oceniam szanse realizacji tego celu i utrzymania się w wężu walutowym, ale niejako przy okazji, za kilka lat możemy się z tego cieszyć. Wtedy Brytyjczycy czy Amerykanie zorientują się, że przez ratowanie swoich korporacji, mają nagle dwa razy więcej długu niż w 2008 roku. Pytanie tylko, ilu Polaków to podejście doprowadzi do rozpaczy bezrobocia.

Nasze władze wierzą w głosy optymistów, którzy głoszą że recesja nie zaszkodzi zbytnio polskiemu eksportowi, co najwyżej będzie on rósł nieco wolniej. Pojawiają się nawet sugestie, że możemy sprzedać za granicę więcej, bo w biedniejszych czasach nasze tańsze produkty będą chętniej kupowane. Oby tak było, ale obawiam się, że optymiści nie zdają sobie sprawy z rozmiarów recesji. W Niemczech, kraju do którego wędruje jedna czwarta neszego eksportu, mówi się już nawet o czteroprocentowym spadku dochodu narodowego w przyszłym roku. Podobnie ma być we Francji, Brytanii i Włoszech, krajach, które w sumie odpowiadają za drugie ćwierć eksportu z Polski. Na wschodzie będzie jeszcze gorzej. Są opinie, że PKB Ukrainy skurczy się w 2009 roku o... 20 procent. Jak w takich warunkach można utrzymać eksport? Zwłaszcza że sprzedajemy przede wszystkim samochody, sprzęt RTV i AGD i meble oraz maszyny, czyli towary z których nabywcy i przedsiębiorcy, w czasie kryzysu rezygnują w pierwszej kolejności.

Myślę, że rząd słusznie za to zakłada, że przed recesją może nas chronić lepsze wykorzystanie funduszy unijnych i gwarancje kredytowe. Dzięki temu, przy utrudnionym dostępie do kredytów, możemy jakoś podtrzymać inwestycje. Ale w mijającym roku z funduszy strukturalnych i spójności wykorzystaliśmy tylko jedną czwartą dostępnych pieniędzy! Co się robi, żeby to zmienić? Dlaczego nie wesprzeć konsumpcji obniżeniem VATu? Na co czekać? Dlaczego, wzorem Amerykanów i Niemców nie skierować dodatkowych pieniędzy na budowę infrasturuktury? Budowa sieci dróg i szybkiego internetu dałaby pracę tysiącom ludzi. Czy RPP nie powinna śmielej obniżać stóp procentowych?

Po co wreszcie Ministerstwo Finansów redukowało prognozę tempa wzrostu do i tak nierealnego poziomu 3,7%? Moim zdaniem, osiągnięcie połowy tego wskaźnika w przyszłym roku i tak będzie wielkim sukcesem!

Na szczęście nie jestem politykiem i mogę sobie spokojnie łysieć z innych powodów.