Polskie media dowierciły się nareszcie do niekonwencjonalnego gazu. To, że śpimy na surowcowym bogactwie nie jest już tajemnicą, chociaż dziennikarze traktują to raczej jak... ciekawostkę. Tymczasem optymistyczne szacunki mówią już o złożach wartych, według dzisiejszych cen, setki miliardów dolarów. Czy będziemy drugim Kuwejtem? Mimo obfitości gazu, nie staniemy się "szejkami" Europy. Zarobią zagraniczne koncerny, bo nasza władza ma gest.

O gazie niekonwencjonalnym, ukrytym w naszych łupkach, pisałem pod koniec zeszłego roku w tekście "Taniec na rurze" , przy okazji pytając o sens nowej gazowej umowy z Rosją. Od tego czasu sfinalizowano układ z Gazpromem, który czeka już tylko na ekcpetację Unii Europejskiej, zaś media zaczęły coraz śmielej zauważać, że amerykańskie firmy, po tym jak dokonały rewolucji na rynku gazu u siebie, kierują swoje zainteresowanie ku Europie, a szczególnie ku Polsce.

Czy feralne położenie geograficzne naszego kraju nareszcie okaże się błogosławieństwem? Zafascynowany taką możliwością skontaktowałem się z ekspertami nowej gałęzi przemysłu wydobywczego. Udało mi się dotrzeć do źródła zbliżonego do jednego z koncernów i uzyskać informacje o warunkach, którymi chwali się inwestorom inna firma. Co z tego będziemy mieć my, tubylcy? Przeczytaj o tym, jak rządzący, w naszym imieniu, mogą zrezygnować z perspektywy "drugiego Kuwejtu". Najpierw jednak krótko o tym, co to jest gaz shale, kto go chce wyciągać spod ziemi, gdzie jest ukryty i kiedy można go będzie wydobyć.

Co?

Shale gas, gaz łupkowy, to jeden z rodzajów tzw. gazu niekonwencjonalnego. W odróżnieniu od konwencjonalnego, zawartego w porowatych skałach, ten uwięziony jest w pokładach ściślej związanych. Odwierty trzeba często prowadzić w kierunku poziomym, pod ziemią. Skałę należy rozłupać, a surowiec wypłukiwać wodą z chemikaliami.

Kto?

Technologię wdrożyli Amerykanie. Gaz niekonwencjonalny zrewolucjonizował rynek w USA. W ciągu kilku lat Stany Zjednoczone wyprzedziły Rosję na liście największych producentów i zredukowały import surowca z Bliskiego Wschodu. Zepchnęło to w dół ceny skroplonego gazu w Europie, co z kolei podważyło pozycję rosyjskiego Gazpromu na tyle, że Rosjanie właśnie wstrzymali plany eksploatacji nowych złóż na Syberii i zgodzili się obniżyć ceny największym odbiorcom.

W Polsce wydano już kilkadziesiąt koncesji poszukiwawczych. Dysponują nimi wielkie koncerny paliwowe i mniejsze wyspecjalizowane firmy, przeważnie amerykańskie. Zatrudniają ludzi z branży paliwowej, finansistów, ale nie tylko. W zarządzie jednej z nich jest były szef wojsk NATO w Europie emerytowany generał armii Stanów Zjednoczonych Wesley Clark, "zatrudniony z uwagi na swoje kontakty w regionie".

Gdzie?

Według publikacji amerykańskich i raportu niemieckiego koncernu E.On, pokłady gazu niekonwencjonalnego w Europie koncentrują się w trzech głównych skupiskach. Na zachodzie kontynentu skupione są wokół południowej części Morza Północnego; w Wielkiej Brytanii, w Niemczech i Holandii. Drugi, mniejszy pas złóż ciągnie się równoleżnikowo, od Francji po Austrię. Trzeci i największy sięga od południa Skandynawii po Ukrainę, obejmuje złoża w Szwecji i Danii, skrawek Ukrainy, a jego zdecydowanie największa lądowa część znajduje się na terenie Polski. W naszym kraju pokłady znajdują się głównie na Pomorzu i w węższym pasie, ciągnącym się przez Mazowsze i Lubelszczyznę do ukraińskiej granicy.

Kiedy?

Od kilku lat duże koncerny i małe firmy bez rozgłosu uzyskiwały koncesje poszukiwawcze. Teraz przyszedł czas na pierwsze testowe odwierty. Próbki zostaną wysłane do analizy i dopiero jej wyniki pozwolą oszacować koszty wydobycia, które będą kluczowe dla opłacalności przedsięwzięcia. Kilka dni temu pierwsze odwierty zaczęły się w Wielkiej Brytanii. Trwają też już testy złóż skandynawskich. Według moich informacji, na przyszły miesiąc rozpoczęcie prac planują dwa koncerny obecne w Polsce. Zdaniem wiceministra środowiska i głównego geologa kraju, testy potrwają kilka lat, a wydobycie mogłoby się zacząć za 10-15 lat, ale moje źródła, mówią o perspektywie... czteroletniej.

Ile?

Według innego źródła, złoża w Polsce są bardzo obfite, wręcz "kolosalne". O tym, że Polska jest zdecydowanie najbardziej obiecującym terenem poszukiwań w Europie wspominały ostatnio media w USA i Europie, również w Polsce. Od czasu, gdy pisałem "Taniec na rurze", czyli przez trzy miesiące, szacunki zasobności złóż urosły zresztą o setki miliardów metrów sześciennych, nawet do 3 bilionów. Biorąc pod uwagę dzisiejsze zużycie, ta ilość odpowiada ponad 250-letniemu zapotrzebowaniu Polski na gaz.

Krajowe koncerny próbują teraz dołączyć do gazowej gorączki. Prezes Lotosu mówi dziennikarzom "Uważam, że informacje o wielkości złóż gazu niekonwencjonalnego nie są przesadzone" i zapewnia, że mimo niebotycznych kosztów badań, "gra jest warta świeczki". Jeden z prezesów Orlenu zapowiada współpracę z amerykańskimi gigantami.

Z drugiej strony pojawiają się uwagi, o tym że szacunki opracowane przez amerykańskie koncerny są prostym przeniesieniem założeń z terenu Ameryki Północnej, gdzie złoża są łatwiej dostępne, a więc i tańsze. Główny geolog kraju, a zarazem wiceminister środowiska, nie tylko przekonuje, że wydobycie ruszy najwcześniej za 10 lat. Wskazuje też, że poszukiwania gazu w łupkach są bardzo kosztowne i "mozolne". Z kolei prezes PGNiG mówi nawet, że "Z gazem shale w Polsce jest jak z UFO, wszyscy mówią, że jest, ale nikt go nie widział".

Sceptycznie o gazie niekonwencjonalnym w Europie wypowiadają się również przedstawiciele Gazpromu. Rosjanie porzucili jednak cytowane przeze mnie w "Tańcu na rurze" i wciąż oficjalnie zajmowane przez polskie władze i PGNiG stanowisko, że gaz niekonwencjonalny w Europie to na razie bardzo odległa i niepewna perspektywa. Teraz przyznają, że na rynku dokonuje się zmiana, ale upierają się, że w Europie nie powtórzy się suckes z Ameryki, bo nowe metody wydobywcze na gęsto zaludnionym kontynencie stwarzają zbyt poważne zagrożenie dla wody pitnej.

Co z tego możemy mieć?

Oficjalne stanowisko geologa kontrastuje z moimi informacjami, według których polski rząd w sprawie shale wykazuje "bardzo entuzjastyczne nastawienie". Jak wspomniałem, udało mi się również dotrzeć do raportu jednej z firm posiadających koncesje poszukiwawcze w Polsce. Z dokumentu wynika, że firma już przekazuje iwnestorom informacje o bardzo korzystnych warunkach finansowych przyszłego wydobycia w Polsce. Korzystnych dla niej, czyli mało korzystnych dla naszych snów o bogactwie.

W Stanach Zjednoczonych właściciele terenów kryjących złoża gazu niekonwencjonalnego żyją, jakby wygrali główną nagrodę na loterii. Budują rezydencje, kupują samochody, zakładają interesy albo przepuszczają pieniądze. W zamian za prawo wydobycia, za każdy kilometr kwadratowy koncerny płacą nawet... ponad pół miliona dolarów! Co ważniejsze, przekazują też właścicielowi opłaty licencyjne od sprzedaży wydobytego gazu, które sięgają dwudziestu procent przychodów!

Co z tego mieć będziemy?

W Polsce, tak jak w innych krajach Europy, opłaty są niższe niż w USA. Jednak według wspomnianych danych z raportu, nigdzie w Europie nie można uzyskać warunków nawet zbliżonych do tych, oferowanych przez polskie władze. Firma podaje, że koszty jednorazowe u nas to zaledwie... sto kilkadziesiąt dolarów za kilometr kwadratowy, zaś opłata przeliczona według obecnego poziomu cen wynosi, uwaga, 1 (słownie jeden) procent.

Porównania z Kuwejtem czy Katarem mogą zatem okazać się mrzonkami. Inne zagraniczne firmy zapewne liczą przecież na podobne warunki, bo polska ustawa ustanawia opłaty eksploatacyjne na śmiesznie niskim poziomie. W projekcie nowej ustawy system opłat ma pozostać taki sam. Według projektu, koncerny teoretycznie mogą bić się ze sobą i oferować w przetargach wysokie wynagrodzenia za przyznanie im własności złóż, ale trudno założyć, by ten kto rozpoznał złoże, miał jakąkolwiek konkurencję. Ewentualne miliardy z eksportu gazu popłyną więc niemal w całości do właścicieli koncesji, czyli głównie za granicę, chociaż oczywiście państwo uzyska od tych firm podatki od działalności gopodarczej.

Według mojego źródła, ten gest płynie z pobudek patriotycznych. Polskie władze, rezygnując z dostosowania prawa geologicznego do nowej sytuacji, kierują się jakoby chęcią zwiększenia bezpieczeństwa energetycznego naszego kraju, obecnie uwieszonego na rosyjskim gazowym sznurku. Nie jest jednak dla mnie jasne, jak to stanowisko koresponduje z niemal gotową nową umową gazową z Rosją, która zdaniem krytyków nie tylko zwiększa nasze uzależnienie od rosyjskiego gazu, ale - jak pisze prasa - daje Rosjanom wyłączność przesyłu gazu przez Polskę?

Czy Amerykanie rozmawiają z Gazpromem? Czy możliwy będzie eksport nowego gazu przez istniejący Gazociąg Jamalski? Czy eksport może popłynąć przez gazoport (a może gazoporty)? Na razie amerykańskie koncerny obecne w Polsce formalnie zawiązały lobbystyczne porozumienie. Jednocześnie pojawiły się zastrzeżenia Unii Europejskiej do umowy gazowej z Rosjanami. Ciekawe co przyniesie przyszłotygodniowa wizyta w Warszawie unijnego komisarza ds. energii , który zażądał widzenia z panami W. Pawlakiem i D. Tuskiem...