"Państwo polskie istnieje teoretycznie, praktycznie nie istnieje" - stwierdza wedle nagrania z podsłuchu - jeden z ministrów. Być może żuje przy tym w restauracji mistrza Sowy kęs gotowanej ośmiornicy z przegrzebkiem podanej z oliwą extra virgin, czosnkiem, wędzoną czerwoną papryką, szafranem i świeżo siekaną kolendrą. "Ch.., d... i kamieni kupa" - dodaje i - jak sobie wyobrażam - smakuje niespiesznie przednie chianti w cenie 160 za butelkę.

Mimo że w lokalu przy Gagarina teoretycznie każdy może dziś zjeść medaliony z polędwicy wołowej Limousine ze szpinakiem, boczniakami w ziołach, purée selerowym z chili i sosem béarnaise, minister jakoś nie wierzy już w polskie państwo. Być może z powodu tej niewiary - o ile można wierzyć taśmom - próbuje załatwić z szefem niezależnego banku centralnego miliardy na kiełbasę wyborczą, która pozwoli przynajmniej niektórym pocieszyć się jeszcze przez jakiś czas np. aromatycznym kremem z leśnych grzybów z purée ziemniaczanym, 36-miesięcznym parmezanem i oliwą z czarnej trufli.

Według nagrania prezes NBP też nie podchodzi nadmiernie zasadniczo do spraw państwa. Nad swoim talerzem, na którym leżał być może bisque ze skorupiaków z krewetkami królewskimi i marynowanym mięsem kraba z Alaski omawia mechanizm zatrzymania PiS poprzez emisję kiełbasy wyborczej i zauważa, że "mamy oczywiście tę pieprzoną Radę Polityki Pieniężnej, ale jesteśmy w stanie z nią zagrać".

Prezydent i premier też wydają się nie traktować całkiem poważnie naszej kupy kamieni. Prezydent nie zwołuje Rady Bezpieczeństwa. Nie woła "Wyjaśnić! To niedopuszczalne, żeby sprawy państwa załatwiać przy jakimś łososiu wędzonym dymem z drzew owocowych z zielonym ogórkiem, kawiorem anchois, kremem z kalafiora i wasabi". Premier nie zapowiada dymisji, nie załamuje się tym, że wymienia mu się ministra nad marynowaną polędwiczką wieprzową w kruszonce ziołowej z szalotką i borowikami w Porto z maślanymi ziemniaczkami i młodą kapustą z pomidorami. Donald Tusk pisze tylko na społecznościowym portalu "przykra sprawa" i wyjaśnia, że się zajmie tym później.

Po 25 latach wolności i cztery lata po "zdaniu egzaminu", nasze państwo - w ocenie jednego z najważniejszych ministrów - istnieje już tylko teoretycznie. Chyba należy mu wierzyć, ostatecznie któż wie tyle o kondycji państwa, co minister spraw wewnętrznych. Zresztą, co tu dużo gadać, co to za państwo, w którym sala dla VIPów, w której spotykają się najważniejsze osoby, chroniona jest przed podsłuchem tylko teoretycznie.

Poza tym, chyba sami to czujecie. Mimo serwowanych w telewizji lotniczych zdjęć imponujących autostrad przecinających zieloną wyspę, mimo stad orlików i rosnących wskaźników, trudno czasem nie mieć wrażenia, że w teorii wszystko idzie pięknie, ale praktycznie już nas nie ma.

Niedługo dostaniemy naszą wyborczą kiełbasę, a w salce dla VIP-ów będą nadal serwować pieczoną kaczkę z glazurowanymi w śliwowicy łąckiej gruszkami, buraczkami, purée pietruszkowym i sosem imbirowym.

Oczywiście dla dobra Polski. Teoretycznie, bo praktycznie to już nie.