Jedni przekonują, że zmiana premiera nie jest wcale przesądzona. Z drugiej strony słychać, że rząd musi teraz postawić na gospodarkę i dlatego w fotelu premiera powinien zasiąść człowiek od gospodarki. Czy to znaczy, że Beata Szydło nie zna się na gospodarce? Przecież jeszcze kilka lat temu to właśnie ona była gospodarczą twarzą rządzącej dziś partii.

Trudno nie zauważyć, że rządu nie bronił dziś w Sejmie osobiście prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Głosu nie zabierał też szef klubu parlamentarnego PiS - wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki. Zamiast nich na mównicy pojawił się - wciąż pewnie nie wszystkim znany - Marcin Horała, który na swoim parlamentarnym koncie ma zaledwie dwuletnie doświadczenie z pracy w ławach sejmowych.

Oczywiście można by to odczytać jako sygnał wysłany opozycji. Komunikat, w którym PiS mówi: nie traktujemy poważnie waszego, kolejnego już wniosku o konstruktywne wotum nieufności i nie będziemy wytaczać przeciwko niemu najcięższych dział; nie będziemy walczyć w olimpijskiej kategorii ciężkiej czy superciężkiej; wystarczy dziś rywalizacja w kategorii muszej czy koguciej. Można by pewnie tak to potraktować, gdyby nie to, co mówił poseł Horała.

A mówił o premierze Donaldzie Tusku, marszałku Józefie Piłsudskim - ale już nie o Beacie Szydło. Owszem - zachwalał rząd i jego skuteczność, ale jak ognia unikał wskazania wprost jego szefowej. W wystąpieniu przedstawiciela Prawa i Sprawiedliwości pojawił się więc "ten rząd", "nasz rząd", "rząd PiS-u", "rząd Zjednoczonej Prawicy" czy wreszcie "rząd polskiej racji stanu". Ale już nie rząd Beaty Szydło. A wszystko to działo się przy mocno przewietrzonych ławach Prawa i Sprawiedliwości. Na sejmowej sali nie było już wtedy premier Szydło. Ale gdyby była, widząc i słysząc to wszystko mogłaby poczuć lekkie ukłucie w sercu...

Tak jak wtedy, kiedy politycy PiS-u mówili, że zastąpić ją mógłby wicepremier Mateusz Morawiecki, bo rząd musi się teraz skupić na gospodarce. A przecież - czy ktoś to jeszcze pamięta? - przed wyborami to właśnie Beata Szydło była gospodarczą twarzą Prawa i Sprawiedliwości. Przez lata pracowała w sejmowej Komisji Finansów Publicznych. Była jej wiceprzewodniczącą, najważniejszym posłem PiS w tej komisji. Co więcej, tworzyła gospodarczą część programu tej partii. A w interpelacjach poselskich składanych w Sejmie pytała o fundusze europejskie, kondycję budżetu, deficyt finansów publicznych, międzynarodową pozycję inwestycyjną Polski, plany naprawcze dla Kompanii Węglowej, rynek gazu ziemnego w Europie, emerytury, podatki, obligacje skarbowe, kopalnie i frankowiczów. 

Teraz Beacie Szydło grozi swoiste partyjne wotum nieufności. W takim razie - kiedy politycy PiS się pomylili? Wcześniej, kiedy promowali obecną premier jako ekspertkę od gospodarki, czy teraz, kiedy wprost mówią, że na czele rządu powinien stanąć ktoś od gospodarki? A może dwa lata rządzenia zweryfikowały wcześniejsze wyobrażenia o szefowej rządu? Tak czy inaczej - jak z gospodarczym wątkiem pogodzić ewentualny scenariusz, w którym na czele rządu miałby stanąć Jarosław Kaczyński? Co wtedy powiedzą politycy PiS, którzy jeszcze przed chwilą chętnie sięgali po wyborcze hasło Billa Clintona: "Gospodarka, głupcze!" i szukali eksperta właśnie od gospodarki gotowego pokierować rządem?